poniedziałek, 12 lutego 2018

Przepraszam.

Okej, więc, zdaję sobie sprawę, że długo mnie nie było. Cholernie długo. Jeżeli ktokolwiek z Was przeczyta to, przepraszam każdą osobę, za porzucenie bloga i odejście bez słowa. Wiele razy próbowałam się zmusić do napisania czegokolwiek, nawet napisałam może... z połowę (?) rozdziału, który miał się "niedługo" pojawić. Aczkolwiek, nie pojawił się. Ten blog był pierwszym, który udostępniłam komukolwiek i Wasze opinie wiele dla mnie znaczyły. Przepraszam, że musiałyście czekać tak długo... Widziałam, jak nawet kilka miesięcy później dopytywałyście się o rozdział i szczerze, jest mi cholernie wstyd. Fakt, mogłabym wrócić teraz, jeżeli nadal ktoś chciałby mnie czytać albo zacząć nowe opowiadanie, ale... ostatnie czego chcę, to rozczarować Was ponownie. Od kilku lat choruję psychicznie, z roku na rok jest coraz gorzej i nie twierdzę, że jest to wytłumaczenie i trzeba mi wybaczyć wypięcie się na osoby, które zauważyły coś w moim pisaniu, spodobało im się moje opowiadanie i czekały na ciąg dalszy, jednak jest to powód mojego porzucenia bloga. Uznałam, że i tak po tygodniu czy dwóch odejdziecie, więc w sumie bez znaczenia, czy cokolwiek napiszę. Mimo to... chciałam, by osoby, które nawet i przypadkiem wpadłyby na tego bloga, wiedziały mniej więcej, dlaczego odeszłam.
Przepraszam jeszcze raz.

piątek, 19 lutego 2016

~LBA~.


      Na początek pragnę przeprosić te osoby, które tak długo czekają na kolejny rozdział >.< Ostatnimi czasy czuję się... nie za dobrze. I też brak mi weny, brak chęci do zrobienia czegokolwiek, ale postaram się jak najszybciej dodać następny rozdział.
 W każdym razie, przejdźmy do pytań. Isia Misia nominowała mnie do LBA, za co jej serdecznie dziękuję. ^^



1. Co planujesz osiągnąć w przyszłości?
    Dobre pytanie... sama szczerze mówiąc tego nie wiem. Jednak planuję przede wszystkim dalej się kształcić w kierunku, w którym w późniejszych latach chcę pracować, tj. Kucharz. 
2. Jaką ekstremalną rzecz chcesz zrobić przed śmiercią?
   Chciałabym skoczyć ze spadochronem xD
3.
Co Cię skłoniło do pisania bloga?
   Niech się zastanowię... chciałam przede wszystkim się czymś zająć. Spróbować czegoś nowego, zobaczyć, jak mi to wyjdzie, czy ludziom się spodoba.
4.
Bez czego nie poradziłabyś sobie w życiu codziennym?
   Bez telefonu! Telefon to jest dla mnie taki przedmiot, na którym robię praktycznie wszystko. Budzik, muzyka, kontakt z ludźmi, granie w gry, oglądanie filmów, zdjęcia itp. Zabieram telefon ze sobą wszędzie, nie rozstaję się z nim nawet gdy idę się kąpać lub spać xD
5.
Twoja ulubiona książka?
   Hmm... Myślę, że ''Ania z Zielonego Wzgórza''. To była jedna z niewielu książek jakie zdołałam przeczytać w swoim krótkim życiu.
6.
Lubisz sport? A jak tak, to jaki?
  Nie jestem pewna, czy to się zalicza do sportu, ale lubię się gimnastykować. Poza tym, lubię też pływać, jednak ze względu na kilka niemiłych przeżyć w latach szczenięcych, mam lęk przed wyjściem na głęboką wodę.
7. 
Jeśli miałabyś wybór: żyć dalej w realnym świecie lub przenieść się do fantastycznej krainy, co byś wybrała?  Szczerze mówiąc nie wiem, co bym wybrała. Z jednej strony ten świat wydaje mi się podły i często zastanawiam się, jak by to było w ''innym świecie''. Jednak nie ma się tej pewności, że w tym ''drugim świecie'' byłoby lepiej. Dodatkowo, w tym mam przyjaciółkę i rodzinę, której za nic nie chciałabym stracić.
8.
Co lubisz robić w wolnym czasie?   Uwielbiam słuchać muzykę, gdziekolwiek nie jestem, często mam przy sobie słuchawki. Lubię też pisać (np. opowiadania i tym podobne), grać w gry komputerowe czy oglądać filmy/bajki/anime (dodatkowo czytać mangi). Kocham też zajmować się zwierzętami, gdyż te sprawiają, iż świat w jakiś magiczny sposób staje się piękniejszy. *^*9. Czy potrafisz grać na jakimś instrumencie? Na nerwach. A tak serio, to nie, na żadnym xD Wciąż pamiętam te lekcje muzyki w szkole podstawowej, które były dla mnie istnym piekłem. Jako iż wtedy byłam ogromnie nieśmiała, wstydziłam się śpiewać czy grać na flecie. Dodatkowo, żeby było zabawniej, nie potrafiłam grać na flecie xD Nie raz w domu się uczyłam i w szkole też, ale to była istna katastrofa.10. Twój ulubiony zespół?   Awww... Moim ulubionym jest koreański zespół 4minute, jak również EXID. Gorąco polecam wszystkim do posłuchania paru piosenek, może komuś się spodoba ^-^11. Masz wybór - stanąć po stronie zła lub po stronie dobra. Co byś wybrała?  Ech, trudne pytanie. Mam nieco ''mieszany'' charakter, z jednej strony wolałabym stanąć po stronie zła - cokolwiek to oznacza - gdyż zwyczajnie bycie dobrym, kojarzy mi się z byciem naiwnym. A ja będąc młodszą byłam naprawdę bardzo naiwna, czego teraz trochę żałuję. Z drugiej strony, stanięcie po stronie zła zaprzecza mojej prawdziwej naturze. Podsumowując, byłabym neutralna. No chyba, że to niemożliwe, w takim razie wybrałabym dobro xD
     No, koniec. Jeszcze raz dziękuję za pytania i mam nadzieję, że jeszcze ktoś wyczekuje na następny rozdział, który jak pisałam wyżej, powinien pojawić się niedługo.
Do zobaczenia w następnym rozdziale~! *^*








niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział XII - Tajemnica wyszła na jaw.

     Na początek dziękuję za wszystkie komentarze, miłe słowa i odwiedziny mojego bloga, to naprawdę wiele dla mnie znaczy i motywuje do dalszego pisania. Jako, że lubię pisać i staram się w miarę dobrze to robić. ._. Cieszę się, że niektórym moje opowiadanie przypadło do gustu.
Więc, miłego czytania~! (͡° ͜ʖ ͡°)

***
           Odszukując odpowiednią salę, zajrzałam przez mini okienko by się upewnić, że to na pewno tu. Niepewnie pociągnęłam za klamkę, lekko pchając drzwi, by po chwili stanąć przed łóżkiem, na którym leżał czerwonowłosy chłopak. Blask księżyca wpadał przez okno, oświetlając pomieszczenie. Miałam tylko nadzieję, że nie wygoni mnie nikt ze szpitala. Kastielowi przypięli kroplówkę, gdzieniegdzie na twarzy miał parę plastrów, za bardzo bałam się odsłonić brzuch, by nie zobaczyć rany. Całe pomieszczenie było w kolorze białym, jak to w szpitalu, jednak na ścianach na środku był namalowany niebieski pasek, zasłony na oknie były w tym samym kolorze. Zgarnęłam małe krzesełko z kątu i podstawiłam po lewej stronie łóżka, siadając przodem do drzwi. Złapałam nieprzytomnego przyjaciela za dłoń, była zimna. Spojrzałam na jego twarz, która w tamtej chwili wyrażała czysty spokój, niemalże przerażający. Widok jego w takim stanie był ... dziwny. Nigdy nie spodziewałabym się, że Kas może wylądować w szpitalu poprzez napaść na jego osobę w jego własnym domu... To nie mieściło mi się w głowie, Kas zawsze był narwany jak i silny, rzadko kiedy ktoś "uszkodził" go na poważnie. Teraz jednak był jeden z tych momentów, gdy był całkowicie bezbronny, wręcz słaby. Pewnie zdzieliłby mnie po głowie, gdyby usłyszał, jak go nazwałam, ale taka jest prawda. Nie mogąc się powstrzymać, w końcu dałam upust emocjom. Płakałam jak jeszcze nigdy wcześniej, nie mogąc nadal uwierzyć, że to prawda... Że śpi, że nie nosi tego swojego kastielowatego uśmieszku na twarzy... Że spóźniłabym się tylko chwilę, a najdroższa mi osoba mogłaby wykrwawić się na śmierć przed dojechaniem do szpitala. Przybliżyłam jego dłoń do swojej twarzy i objęłam ją obiema swoimi dłońmi składając na jego delikatny pocałunek. Nie jest ważne, jak bardzo chamski potrafi Kas być. Czy też ile pustych panienek przeleciał. Nic nie jest ważne. Tylko to, że go k...
- Halo? - słysząc cichy, kobiecy głos podniosłam wzrok na drzwi obok łóżka, w których stanęła pewna starsza, niska kobieta. Zapewne pielęgniarka. Ubrana w niebieski uniform, siwe włpsy związane w kok, twarz pokryta wieloms zmarszczkami, jednak wciąż lekko uśmiechnięta. Wciąż trzymając Kasa jedną dłonią, drugą przetarłam oczy i mokre od łez policzki, po czym znowu spojrzałam tym razem z uśmiechem na kobietę przed sobą. - Co tu robisz, dziecko drogie?
- Proszę wybaczyć, ale czy mogę zostać przy nim? Wiem, że nie powinnam, ale proszę mnie zrozumieć... Nie mogę go zostawić - przeniosłam wzrok na przyjaciela.
- Hmm... Niech Ci będzie. Przyniosę Ci zaraz jakiś koc i wodę - mimo wszystko, głos tej kobiety był nad wyraz przyjazny. Zanim zdążyłam zaprotestować, kobieta zniknęła w ciemnym korytarzu. Położyłam głowę na krawędzi łóżka, drugą rękę zarzucając na nogi Kasa. Wiedziałam, że nie powinnam, jednak szybko zasnęłam.
            Ospale podniosłam powieki, oślepiły mnie jasne promienie słońca, wpadające przez lekko otwarte okno.
- Kurwa, zmarznąć idzie - usłyszałam tak dobrze znany mi głos. Zorientowałam się, że tym razem to Kas trzyma mnie za dłoń, klnąc pod nosem cicho na zimno. Wyprostowałam się szybko (zrzucając przy tym z siebie koc), co wywołało u mnie lekki ból i mimo to zaśmiałam się krótko.
- Już zamykam - wstałam z krzesełka podchodząc do okna i zamykając je. Przy okazji też zasłoniłam, by było ciemniej, gdyż to światło oślepiało mnie. Chwilę postałam w ciszy pod oknem patrząc na Kasa. Uśmiechał się lekko również wpatrując we mnie.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak głupia - jego twarz momentalnie się zmieniła, tym razem wyrażała zażenowanie i niedowierzanie.
- C-Co? - Zadałam jakże mądre pytanie całkowicie nie rozumiejąc, o co może mu chodzić.
- Wiem, co się wtedy stało. Widziałem Cię, jak weszłaś do mojego pokoju... - chłopak mocno zacisnął pięści patrząc w pościel. - Jak zaczęłaś go podpuszczać, by poleciał za Tobą. TO był Twój plan?!
- A niby co miałam zrobić?! Pozwolić Ci się wykrwawić?! - poczułam, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
- A żebyś wiedziała! - po tych słowach osłupiałam. Patrzyłam na niego, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś... - pomieszczenie wypełniła denerwująca cisza. Podeszłam powoli, niepewna tego, jak zareaguje. Złapałam jego twarz w obie dłonie i zmusiłam do spojrzenia na mnie. - Naprawdę wierzysz w to, że mogłabym Cię zostawić? Albo wysłać Melanię?! Nie mogłam pozwolić, by i jej coś się stało, nie rozumiesz?
- Przez to Tobie się coś stało - odpowiedział pewnie patrząc mi prosto w oczy.
- Co...
- Twój policzek. To przez niego, prawda? - na chwilę znowu cisza wróciła, jednak szybko ją przerwałam.
- Tak, to przez niego. Ale gdyby to Melania zajęła moje miejsce, wydarzyłoby się coś gorszego, niż tylko przecięcie policzka i parę głupich siniaków - Po tych słowach Kas zabrał moje ręce z jego twarzy, po czym mocno się do mnie przytulił.
- Cieszę się, że żyjesz.
- I wzajemnie - uśmiechnęłam się, również go obejmując.
Spędziliśmy razem parę godzin, podczas których parę razy odwiedzili nas lekarz wraz z pielęgniarką, sprawdzając stan Kasa. Przegadaliśmy te parę godzin śmiejąc się i żartując. W końcu postanowiłam zjawić się w domu, obiecując Kastielowi, że przyjdę niedługo.
              Stojąc przed drzwiami do mieszkania, usłyszałam huk dochodzący ze środka. Nacisnęłam klamkę, pchając drzwi i nie wiedząc, czego mogę się spodziewać.
- No! Nareszcie jesteś! - Usłyszałam zdenerwowany głos James'a. - Gdzież Ty się podziewała?
- U Kasa byłam.
- Znowu u tego idioty?
- Gdzie matka? - spytałam zmieniając temat.
- Gdybyś była w domu, to byś wiedziała. Wyjechali na "wakacje" razem z moim ojcem, zostawiając cały dom na mojej głowie.
- A, okej. Gdzie William?
- Śpi. A z Tobą co?
- Jakiś Ty troskliwy - odpowiedziałam zdejmując w progu buty.
- Pff, nie chcesz to nie mów - całkowicie mnie olewając, wrócił przed telewizor z colą i pizzą.
- Gdzie Heaven?
- Co Ty tak się o każdego pytasz? Też śpi, u Ciebie.
Nie chcąc kontynuować rozmowy z tym bucem, skierowałam się do swojego pokoju. Kot faktycznie spał. O dziwo w pokoju nie było bałaganu. Czyli nikt nie grzebał mi w rzeczach. Zadowolona z tego faktu zaczęłam szukać jakiś ubrań. Wybrałam czarne rajstopy z kokardkami, skórzaną, rozkloszowaną spódnicę w tym samym kolorze z ćwiekami, luźny sweter odsłaniający obojczyki, kończący się w połowie brzucha (tam również zaczynała się spódnica) w jasnobrązowym kolorze, fioletowy, luźny szalik i nieco za dużą kurtkę na jesień w tym samym kolorze. Do tego czarne lity z ćwiekami i zabierając wszystko ze sobą, poszłam do łazienki aby wykąpać się. Wykonałam podstawowe czynności takie jak umycie zębów, czy umycie włosów, które później wysuszyłam i szybko wyprostowałam, po czym z pierwszych pasm włosów utworzyłam z tyłu głowy niewielką kitkę, resztę włosów pozostawiłam rozpuszczona. Pobawiłam się jeszcze trochę z kotem, który zdążył się obudzić, po czym zabrałam ze sobą telefon z pieniędzmi i wyszłam z mieszkania do sklepu.
            Zadowolona szłam z powrotem do szpitala z dwoma reklamówkami w rękach. Kupiłam parę słodkich bułek z serem, parę słodkich z makiem, parę puszek coli lub sprite'a i parę paczek chipsów, które chcąc nie chcąc, kupić musiałam, gdyż Kas strasznie narzekał na te szpitalne żarcie. W połowie drogi postanowiłam włączyć komórkę, o której całkowicie zapomniałam. Wow, jedna wiadomość od matki, informująca mnie o ich wyjeździe i spam od Kasa. Esemesy typu "Gdzie jesteś? Głodny jestem", "pośpiesz się, głodny". Mimowolnie uśmiechnęłam się, prawie wpadając na jakiegoś przechodnia. Przeprosiłam pośpiesznie, wchodząc już do szpitala.  Idąc korytarzem, przeszłam obok dwóch policjantów. Przypatrywali mi się uważnie, przed wejściem do sali, spojrzałam w stronę, w którą uprzednio ruszyli. Nadal na mnie patrzyli wręcz powiedziałabym podejrzliwie, co mnie lekko wyprowadziło z równowagi. W pośpiechu nacisnęłam drzwi i pchnęłam je. Przed oczami pojawiła mi się czerwona czupryna.
- Jeeezu, spokojnie - zaśmiał się przyjaciel. - Chcesz mi zrobić krzywdę?
- Przepraszam. To po prostu... Widziałam policjantów na korytarzu - po tych słowach Kastiel jakby spoważniał. Zabrał ode mnie reklamówki siadając na łóżku i krzywiąc się przy tym. No tak, znieczulenie już przestało działać.
- I co?
- To u Ciebie byli, prawda?
- No byli.
- Czego chcieli? - usiadłam przy nim na łóżku, gdy ten sprawdzał zawartość zakupów zrobionych przeze mnie.
- A nie wiem, pytali mnie o ten napad, powiedziałem im, co pamiętam i tyle.
- Mhm... - wlepiłam w niego swój wzrok, jakby doszukując się czegoś więcej, gdy ten konsumował bułki, jedna za drugą.
- Chcesz? - Zamachał mi przed twarzą jedną, rozpakowaną bułką, tym samym wyrywając z zamyślenia. Niewiele myśląc ugryzłam kawałek, odwracając się lekko w stronę okna. Między nami na nowo zapanowała cisza, którą przerywał tylko szelest opakowań po zjedzonym "posiłku". Zapatrzyłam się za okno, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Ku mojemu zdziwieniu, zauważyłam przed szpitalem pewną znaną mi sylwetkę. Chłopak o białawych włosach, z ciemnymi końcówkami, z jednym złotym okiem, zaś drugim koloru szmatagdowego, ubrany w tak dobrze znany mi styl wiktoriański. Lysander... Kumpel Kasa. No tak, musiał się dowiedzieć, o tym nieszczęsnym ataku na swojego przyjaciela. Stał tak przy bramie intensywnie wpatrując się w salę, na której leżał czerwonowłosy. Bez słowa wyszłam z pomieszczenia, kierując się ku wyjściu, ignorując zaciekle nawołującego Kasa, bym wróciła.
   Kiedy stanęłam u progu wejścia, wyraz twarzy kolorowookiego drastycznie się zmienił. Mogłam teraz dostrzec lekkie zmieszanie, połączone z niepokojem i coś na kształt... Troski? Mimo to uśmiechnął się lekko, czekając aż podejdę bliżej.
- Cześć Lys - rzuciłam na powitanie stając twarzą w twarz z chłopakiem.
- Witaj, Destiny.
- Dlaczego nie wejdziesz do środka? Mogę Cię zaprowadzić do Kasa.
- Wolałbym nie. - Na te słowa zmarszczyłam lekko brwi ze zdziwienia zadając nieme pytanie. - Wiesz, chciałbym zostać, ale nie mogę. Mam parę spraw do załatwienia, także... - i gdy już tajemniczy białowłosy zamierzał odejść, olśniło mnie. Zagrodziłam mu drogę, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Oj Lysandrze, Lysandrze... Wiesz, że nie umiesz kłamać?
- K-Kłamać? Wybacz, Destiny, ale naprawdę nie rozumiem o co Ci chodzi.
- No wiesz, kto jak kto, ale Tobie nie przystoi kłamać. Zresztą sam mówiłeś, że nie cierpisz kłamstw - zaczęłam szturchać biednego chłopaczynę palcem wskazującym w klatę, na co ten zaczął się cofać z dłońmi ułożonymi w obronnym geście. Białowłosy wbił wzrok w ziemię pod naszymi stopami z miną jakby zastanawiał się, czy może coś mi wyjawić. - A więc? - Dopytałam tym samym pomagając mu podjąć decyzję. Chłopak westchnął zrezygnowany, po czym spojrzał mi prosto w oczy.
- No dobrze, tylko nie mów Kastielowi, że Ci powiedziałem, dobrze? To jest mój przyjaciel, i powiem Ci to tylko z tego powodu, że również się z nim przyjaźnisz.
- Nie no, pewnie. Rozumiem. - Uśmiechnęłam się chcąc dodać mu odwagi, po czym założyłam ręce na klatkę piersiową.
          - Destiny?
- Hm?
- Jesteś zła na Kastiela, prawda?
- Nie, skąd Ci przyszedł taki pysł do głowy? - Przystanęłam na środku korytarza, na którego końcu były drzwi do sali, z której Kas bezczelnie gapił się na nas podczas całej przeprowadzonej przeze mnie rozmowy z Lysandrem.
- Jestem wkurwiona. Mam ochotę go zajebać i uwierz, że powstrzymanie rąk od tego czynu będzie kosztowało mnie wielkiej samokontroli. Na Ciebie jednak nie jestem zła. Wiem, że nie chciałeś mi wyjawić prawdy ze względu na Waszą przyjaźń. - Wzięłam głęboki wdech tuż przed salą, przywdziewając na twarz lekki uśmiech.
- Czemu mi do cholery nie powiedziałaś, dokąd idziesz?! - W progu drzwi czerwonowłosy uraczył mnie tym jakże miłym pytaniem, za którym nie kryło się absolutnie nic, prócz złości. Tak. I poza strachem, że dowiem się prawdy. - A Ty po co tu?! - Tym razem skierował pytanie do zmartwionego przyjaciela, stojącego obok mnie.
- Nie muszę Ci się z niczego spowiadać, jeśli nie mam na to ochoty. Jednak znaj, idioto, mą łaskę. Zauważyłam za oknem Lysa, więc poszłam po niego, by go przyprowadzić, kiedy Ty wpierdalałeś moje bułki. Jeszcze jakieś jakże inteligentne pytania? - Uśmiechnęłam się fałszywie nie dając po sobie poznać, co tak naprawdę wyprowadziło mnie z równowagi.
- Coś długo gadaliście - uparcie nie dawał za wygraną, próbując (nieudolnie zresztą) sprawdzić, czy coś wiem.
- Gadaliśmy o Natanielu - zauważyłam u obu chłopaków cień strachu na twarzy. Zabawne, tak łatwo nimi pokierować. Lys nie umie kłamać, każdy to wie, dlatego ja musiałam coś wymyślić w czasie powrotu do sali. Jako, że nic mu nie powiedziałam, wystraszył się, że urządzę kłótnię, która jasno by dawała do zrozumienia, że wiem, co On z jego koleżkami odwalili. A od kogo? Od Lysandra, rzecz jasna. Teraz oboje będą wystraszeni, tylko o co innego, czego Kas się nie domyśli. - Jeszcze coś? Jak nie, to przepuść nas.
- Des, ja muszę pogadać z Lysem, zaraz wrócę - powiedział szybko po czym pociągnał przyjaciela za ramię i wyprowadził z sali. Postanowiłam napisać do matki Nataniela, gdyż jako jego była dziewczyna, nie raz spotykałam tą kobietę i miałam z nią ogólnie nie najgorszy kontakt.
Kiedy chłopcy wrócili, pożegnałam się, tłumacząc, że jestem potrzebna w domu.
              Spojrzałam jeszcze raz na telefon, na którym w wiadomości widniał adres pobliskiego szpitala, w którym znajdował się blondyn. Szybkim krokiem skierowałam się ku recepcji, w której zastałam pewną starszą kobietę ubraną w fartuch pielęgniarski. Uśmiechała się przyjaźnie, zadając pytanie kim jestem dla Nataniela Broen'a.
- Siostrą - odparłam bez namysłu, również posyłając ciepły uśmiech zmarszczonej na twarzy kobiecinie.
- Sala numer sto trzy. To na pierwszym piętrze.
- Dziękuję. - Skinęłam głową na pożegnanie, ruszając w wyznaczonym kierunku.
Przed drzwiami wzięłam głęboki wdech, by się maksymalnie uspokoić, po czym zapukałam.
- Proszę - zza drzwi usłyszałam chrapliwy, smutny głos, wyrażający pozwolenie na wejście. Pierwsze co ujrzałam, to duże, zdziwione oczy koloru złotego wpatrujące się we mnie w ciszy. Drugą rzeczą, rzucającą się w oczy, było parę gipsów, na obu nogach i jednej ręce.
Parę szwów na twarzy i usta wykrzywione w wyrazie złości.

***

Coś mi się wydaje, że ten rozdział jakiś taki... Nijaki. ._. No ale cóż, mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu.

środa, 6 stycznia 2016

Rozdział XI - Odnowione kontakty&napad.

*Ekhm*... Miłego czytania spóźnionego rozdziału. *˙︶˙*)ノ

Perspektywa Destiny.

        Dzień minął nam szybko, jednak cały czas miałam wrażenie, że Kas był jakiś nieswój. Zachowywał się dziwnie, jalby coś ukrywał, jednak gdy pytałam go o co chodzi, zbywał mnie. Tymczasowo rezygnując postanowiłam się spotkać z Melanią, gdyż dawno się nie widziałyśmy. Umówiłyśmy się na godzinę dziewiętnastą w kawiarni niedaleko naszej szkoły. Wróciłam za ten czas do swojego domu, by się przebrać. Cała "rodzinka" siedziała w salonie, oglądali Simpsonów niezwykle przy tym hałasując. Przemknęłam do swojego pokoju niczym ninja, po czym zaczęłam wybierać ubrania. Wybrałam nieco zmiętoloną bluzkę bez ramiączek, odsłaniającą obojczyki luźno zwisającą w kolorze fioletowym, czarne rurki, glany w tym samym kolorze i skórzaną kurtkę z futerkiem. Wykonałam czynności takie jak nakarmienie kota, założenie soczewek, umycie zębów czy ułożenie włosów w wysoká kitkę, po czym otworzyłam drzwi, by wyjść. Mało brakowało, a wpadłabym na James'a, który z naburmuszoną miną patrzył na mnie z góry. Chciałam go wyminąć, gdy ten złapał mnie za ramię i pociągnął do siebie.
- Dokąd idziesz?
- Nie Twoja sprawa, mógłbyś łaskawie mnie puścić? - uśmiechnęłam się sztucznie.
- No jednak trochę moja, bo pierw Cię nie ma w domu na noc, a później wracasz tylko po to, by się przebrać i znowu gdzieś uciekasz. Twoja matka nie będzie szczęśliwa.
- Och, naprawdę? W takim razie każ jej zakazać mi wyjścia do kawiarni z przyjaciółką, w końcu to takie złe... - odpowiedziałam z sarkazmem, po czym wyrwałam się z uścisku. Nie chcąc z nikim się kłócić, wyszłam szybko z domu kierując się do wyjścia z budynku.
         Będąc na miejscu, rozsiadłam się wygodnie przy stoliku na samym końcu zdejmując kurtkę i zawieszając ją na oparciu krzesła. Cała kawiarenka była w kolorach żółtych, brązowych i białych. Podłogę pokrywały ciemnobrązowe płyty. W całej kawiarence unosił się zapach kawy. Po chwili podeszła do mnie jedna z kelnerek, wyglądała sympatycznie. Zamówiłam latte, kelnerka zanotowała, po czym odeszła. Porozglądałam się po ludziach, na drugim końcu pomieszczenia przy jednym ze stolików siedziało czworo facetów, ubrani byli w rockowe ubrania i sprawiali wrażenie "twardych i silnych mężczyzn". Zapaliła mi się lampka w głowie, skądś ich kojarzyłam... Tylko skąd? Ich widok przysłoniła mi Melania rozglądająca się po stolikach. Gdy mnie zauważyła, uśmiechnęła się lekko kierując swe kroki w moją stronę. Ubrana była w niebieską sukienkę do kolan z odsłoniętymi ramionami, sweterek rozpinany w kolorze białym i baleriny. To pewnie śmiesznie wyglądało, taka mądra, grzeczna, dobrze ubrana z dobrymi manierami  kujonka - ekhm - dziewczyna i taki nieuk jak ja, ubrany w stylu rockowym.
- Cześć, Des! Dawno nie gadałyśmy - przysiadła się do stolika uśmiechając promiennie.
- Cześć, Mel - odwzajemniłam uśmiech. Dziewczyna zamówiła cappuccino, gdy kelnerka odeszła, zaczęłyśmy gadać o wszystkim i o niczym. Kiedy kelnerka przyniosła zamówienie, temat zszedł na Kastiela. Mimo tego, że Melania nie przepadała za czerwonowłosym, wysłuchała mnie. Opowiedziała też, że Nataniela nie było w szkole, co było dość dziwne, bo Nat od zawsze był "pilnym uczniem", nie miało znaczenia nawet to, że miał złamaną nogę czy rękę (chyba nie muszę mówić przez kogo), On i tak musiał pojawić się w szkole. Teraz jednak go nie było, ciekawy zbieg okoliczności, prawda? Zaraz po tym, jak zerwał ze mną. Po tym, jak Kas się o tym dowiedział. Około godziny dziewiątej wieczorem zapłaciłyśmy razem kelnerce, po czym wyszłyśmy przed kawiarnię chcąc wrócić już do domów. W pewnym momencie usłyszałam krzyk. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził i ujrzałam tych samych typów co siedzieli w kawiarni. Ubrani byli w rockowe, ciężkie ciuchy, wytatuowani głównie na rękach, palący papierosy z ohydnymi uśmieszkami. Nie musiałam patrzeć na przyjaciółkę, by domyślić się, że się boi. To nie było jej towarzystwo. Moje zresztą też nie, ale znałam ich. Przypomniałam sobie, że to DAWNI kumple Kasa. Czego oni od nas chcieli?
- Panienki się zgubiły? - odezwał się jeden, najwidoczniej lider tej grupki. Był dość wysoki, wyższy ode mnie o głowę, za to ja byłam nieco wyższa od stojącej w osłupieniu Melanii. Stanęłam przed nią, chcąc ją chociaż tyle "ukryć" przed nimi. Łatwo było ich rozzłościć, do tego lubili różne, brutalne "zabawy". Jak ktoś ich zdenerwował, nie liczyła się płeć.
- Nie ujęłabym tego tak, mieszkam tu od urodzenia, o czym  zapewne pamiętacie - uśmiechnęłam się sztucznie.
- A wiesz, może byś przedstawiła nam swoją koleżankę? - usłyszałam cichy pisk za plecami i uścisk na przedramieniu.
- Chcielibyście. Ona nie z takich, sorka.
- A tam, przesadzasz... Co, paniusiu, chcesz się zabawić? - jeden z cymbałów zwrócił te słowa ku Melanii, która popatrzyła na niego z obrzydzeniem. Zresztą nie dziwię się.
- Mam Wam to przeliterować? Tak trudno zrozumieć, że macie się odwalić?
- Tsk... Lepiej uważaj na słowa, Des. Może i jesteś dziewczyną Kasa, ale nie zakazuj nam się zabawić - odezwał się tym razem lider. Fakt, był mądrzejszy od tych idiotów, ale nadal był liderem. Zignorowałam ten fragment o "dziewczynie Kasa" i uśmiechnęłam się szyderczo zakładając obie ręce na biodra.
- Wybacz, nic do Was nie mam, poważnie... Ale tylko spróbuje któryś z Was ją tknąć, a zajebię. Nogi z dupy powyrywam i łapy zgniotę, więc radzę poszukać sobie innej laski. W końcu macie znajomości, prawda?
- Ty... - oho, udało mi się już kogoś zdenerwować. Wysoki, umięśniony blondyn zaczął powoli zbliżać się w naszym kierunku z niezbyt przyjazną miną. Drogę zagrodził mu jeszcze wyższy, czarnowłosy o zielonych oczach facet. Pamiętam, jak Kas kiedyś opowiadał mi o nich, ich lider ponoć jest starszy od nas o jakieś pięć, sześć lat, reszta bandy - jak to ja ich nazywam - jest nieco od niego młodsza. Nie raz mieli na pieńku z policją, która jednak rzadko interweniowała. Ich grupka przypominała mi nieco jakąś mafię, czy coś w tym stylu. Całkowicie zamyśliłam się, przez co nie usłyszałam, o czym rozmawiali i co ich lider do mnie mówił.
- Wybacz, co mówiłeś? - na te słowa cała czwórka wykrzywiła usta w tajemniczym uśmiechu.
- Powinnaś lepiej porozmawiać z Kasem.
- Bo co? - przenosiłam podejrzliwie wzrok kolejno po każdym facecie z gangu, próbując wychwycić jakieś dziwne zachowania, które mogłyby wskazywać na udział rudzielca w jakiś ich brudnych sprawkach. Oni tylko poszerzyli uśmiechy nadal oblepiając nas dwie tymi chytrymi spojrzeniami.
- Wiesz, myślę, że to On powinien Ci wszystko wyjaśnić, sorry - westchnęłam zmęczona ich towarzystwem i przetarłam oczy.
- W takim razie my już pójdziemy - odpowiedziałam wreszcie ciągnąc osłupiałą Melanię za rękę.
- Miłej rozmowy! - krzyknęli rozbawieni za nami. Za zakrętem zaczęłam biec w stronę domu, zapominając o tym, że wciąż ciągnę za sobą przyjaciółkę. Gdy w końcu dotarły do mnie jej krzyki, zatrzymałam się dając jej możliwość odetchnienia.
- W-Wybacz...- wydusiłam patrząc, jak ta położyła dłonie na kolanach i nieco się skrzywiła, próbując nabrać powietrza. Gdy trochę się uspokoiła, odpowiedziała.
- Nie mam czego. Rozumiem, że się denerwujesz i całkowicie słusznie. Mogę pójść z Tobą, jeśli chcesz. Zresztą i tak nie mam wyboru, za rogiem już jest Twój blok - uśmiechnęła się lekko próbując mnie pocieszyć. Skinęłam lekko głową i skierowałam się w stronę budynku w towarzystwie brązowowłosej. Nawet nie protestowała, gdy wybrałam schody. Wiedziała, co miałam z windami. Będąc na górze, bez zbędnych grzeczności weszłam do mieszkania czerwonowłosego i już w progu zastygłam zdumiona. Z pokoju dochodził czyiś głos i odgłos rzucanych przedmiotów. Zaglądnęłam przez szparę w drzwiach i doznałam szoku. W pomieszczeniu był ogromny syf, a wśród tego wszystkiego stał wysoki, obcy mi mężczyzna. Nie zauważył mnie ani nie usłyszał, na szczęście. Jednak to, co mnie naprawdę wystraszyło, to zakrwawiony nóż, który dzierżył w lewej dłoni ten typ. Pod jego nogami leżał Kas... W kałuży krwi. Zasłoniłam dłonią buzię i szybkim krokiem podeszłam do wejściowych drzwi, w których stanęła już zmachana przyjaciółka. Szybkim ruchem weszłam do szafy, w którą wpakowałam też ją i szeptając, by o nic nie pytała, wybrałam numer na policję w komórce. Gdy w końcu mnie połączyło, wytłumaczyłam wszystko komendantowi, podałam ulicę, numer bloku i mieszkania, po czym rozłączyłam się. Melania przysłuchująca się rozmowie, wyraźnie zbladła na twarzy.
- Słuchaj uważnie - zaczęłam, nadal szepcząc - zadzwonisz teraz na karetkę i pójdziesz sprawdzić co z Kasem, kiedy ja odwrócę uwagę napastnika, jasne?
- J-Ja... Des, nie... Proszę, nie idź tam. P-Poczekajmy na przyjazd policji...
- Do jasnej cholery, nie będę czekać, On się może wykrwawić! Zostań tu, póki nie będzie tego typa w mieszkaniu. Spokojnie, nic mi nie będzie - uśmiechnęłam się i przytuliłam przyjaciółkę na pocieszenie. Wyszłam z szafy z przedpokoju i skierowałam się na palcach w stronę sypialni przyjaciela. Zastanawiałam się, czego napastnik mógł chcieć od Kasa, czego szukał. Zabrałam w rękę buta, po czym powolutku otwierając drzwi, zamachnęłam się i rzuciłam. Obuwie poleciało prosto w głowę nieznajomego typa, który jak poparzony odwrócił się w moją stronę. Jego wyraz twarzy wyraźnie złagodniał widząc kogoś takiego jak ja - bo fakt faktem, był ode mnie wyższy, silniejszy i twardszy, w dodatku ja jako dziewczyna, miałam marne szanse. Mogłam tylko zaufać swojej szybkości, zwinności i sprytowi.
- Ooo... A kogo my tu mamy? Kim jesteś, laluniu?
- Mogłabym Ciebie spytać o to samo. Czego tu szukasz?
- A wiesz, wpadłem... W odzwiedziny - na ostatnie słowo spojrzał za siebie, na Kasa i uśmiechnął się. Dopiero teraz zauważyłam, ze chłopak był przytomny. Patrzył ma mnie ze zdziwieniem w oczach i trzymał się za brzuch, jednak zapewne nie mógł mówić. Momentalnie poczułam, jak do oczu napływają mi łzy, ale szybko pomrugałam parę razy, by je odgonić i spróbowałam odezwać się pewnym siebie głosem.
- Och, no tak. Teraz Ciebie ktoś odwiedzi. A dokładniej policja, muszę tylko zadzwonić - wyjęłam telefon i udałam, że wybieram numer, co faceta przede mną wytrąciła z równowagi i z dzikim rykiem rzucił się w moją stronę. Szybko dopadłam do drzwi na klatkę schodową i wybiegłam na nią. Niby mogłam wrócić do swojego mieszkania, ale po pierwsze, nie miałam pewności, że drzwi nie są zamknięte na klucz, a po drugie, nie chciałam, by ten krety  zrobił coś mojej rodzinie. Tak więc próbując się z niego śmiać - co mimo wszystko w takiej sytuacji było dość trudne - zaczęłam zbiegać po schodach. Chłopak parę razy próbował trafić we mnie nożem, jednak jakimś cudem, robiłam uniki, nie szczędząc sobie chamskich komentarzy i wyśmiewek. Na prawie samym dole, ostatni raz rzucił nożem, tym razem przecinając mi policzek. Nie zważając na ranę, biegłam dalej, gdy ten przeskoczył przez barierkę tuż za mną. Zdążyłam się tylko odwrócić, gdy poczułam mocne kopnięcie w brzuch i poleciałam do tyłu.
Przywaliłam plecami o ścianę, jednak zdałam sobie sprawę, że nie mam nic uszkodzonego "na poważnie". Zastanawiałam się tylko, dlaczego nikt nie wyszedł z mieszkań, w końcu było już po godzinie jedenastej wieczorem, a po całej klatce schodowej rozbrzmiewały nasze głosy. Najwyraźniej wcale nie przejmował go fakt, że sąsiedzi mogą zadzwonić na policję, co zresztą ja już zrobiłam. Jego nóż leżał tuż obok mnie, jednak zrezygnowałam z dotknięcia go, gdyż byłyby na nim moje odciski palców. Tylko moje, z tego powodu, że facet idący w moją stronę miał skórzane rękawiczki na dłoniach. Ubrany był w dość podobny sposób, co koledzy Kasa, jednak jednocześnie wyglądał całkiem inaczej. Miał czarne włosy, bladą cerę i oczy koloru niebieskiego lub zielonego. Nie jestem pewna. W każdym razie, mimo bólu brzucha - i kilku kości - stanęłam na równe nogi, czego od razu pożałowałam, bo obraz przede mną zrobił się zamazany. Próbowałam utrzymać równowagę, jedną ręką trzymając się ściany.
- O, widać nie najlepiej się czujesz? Pozwól, że Ci pomogę - usłyszałam ten sam wkurwiający głos tuż przy uchu, następnie poczułam kolejne uderzenie w brzuch. Ten cios ponownie powalił mnie na kolana, jednak w tej chwili nie myślałam o sobie. No, może trochę, ale ważniejsze było to, że bliskie mi osoby są bezpieczne - tak jakby. Uśmiechnęłam się mimo bólu.
- Wiesz, i tak Cię złapią.
- Zamknij mordę, albo Cię zajebię! - na te słowa nerwowo przełknęłam ślinę. Wiem, jak mogłoby się wydawać, że się nie boję, że jestem odważna. Pff... Chuja prawda. Bałam się, jak nigdy. Wiedziałam, że ten typ nie żartuje, i jeśli policja się spóźni, nie pozostanie po mnie nic, prócz zimnego ciała. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie mogłam zostawić bliskich mi osób. Kiedy facet wyglądał za okno, wypatrując niebezpieczeństwa w postaci policji, ja odzyskując lepszy wzrok chwyciłam za gaśnicę wiszącą nade mną i zanim napastnik zdołał jakoś zareagować, oberwał w głowę i poleciał na ścianę. Kopnęłam nóż tak, że poleciał po schodach do piwnicy, a sama uciekłam na dwór. Z ulgą dostrzegłam dwa wozy policyjne i jedną karetkę. Pomachałam im, by wiedzieli, gdzie stanąć.
Parę policjantów powysiadało z wozów, jak również ratownicy. Wskazałam im sprawcę całego zajścia i zaprowadziłam do mieszkania Kasa. Napastnika zabrano do więzienia, zapewne odbędzie się rozprawa, czerwonowłosego wyniesiono na noszach z mieszkania, które ja zamknęłam na klucz. Upewniłam się, że z Melanią wszystko okej i szybko pożegnałam ją przepraszając za wszystko. Wsiadłam do karetki razem z ratownikami i złapałam Kasa za rękę, czego nie czuł, bo z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi zemdlał.
           Siedząc na korytarzu, w szpitalu przed salą operacyjną, miałam dużo czasu na rozmyślanie. Przez to zajście w mieszkaniu Kastiela, całkowicie zapomniałam o tym, że być może jeśli jego kumple wciągnęli go w jakąś brudną robotę, to to może być powodem całej tej sprawy. Fakt, nie udało mi się zatrzymać "potoku łez", jednak wciąż przed lekarzami, pielęgniarkami czy po prostu innymi osobami starałam się zachować spokój. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś widział mnie w mojej "chwili słabości". Nawet, jeśli to całkowicie normalne, po prostu tego nie lubiłam. Zastanawiałam się, czy Kas z tego wyjdzie, po jakim czasie dojdzie do siebie i czy nikt go ponownie nie napadnie. Moje rozmyślenia przerwał huk otwierających się drzwi. Szybko podbiegłam do lekarza pytając o stan przyjaciela.
- Spokojnie, jest osłabiony, stracił dużo krwi, gdybyś go wtedy nie znalazła, mogłoby się to gorzej skończyć.
- Mogłby zginąć... - szepnęłam pochylając głowę w dół. Myśl o tym, że Kas mógłby zginąć, rozdzierała me serce na pół. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Nie martw się - uśmiechnął się przyjaznie Doktor Connor. - Jego stan jest stabilny, zaszyliśmy ranę, teraz przewieziemy go na oddział. Ty jednak pójdziesz ze mną.
- Dokąd? - spytałam zdziwiona oddalając się razem z lekarzem.
- Ciebie też powinien ktoś oglądnąć. Poproszę o to moją znajomą.
- Ale ja muszę...
- Nie próbuj nawet uciekać - przerwano mi. - Później będziesz mogła odwiedzić swojego kolegę.
- No dobrze...
          Po oglądnięciu mnie przez pielęgniarkę, okazało się, że rana na policzku nie jest głęboka, za to mam parę siniaków na brzuchu i na plecach, które pielęgniarka posmarowała mi maścią i nałożyła parę bandaży oraz plaster na ranę. Gdy skończyła, powiedziała, bym nie nadwyrężała się za bardzo. Podała mi numer sali, na której leżał czerwonowłosy, pożegnałam się i udałam w wyznaczonym mi miejscu.

***

W końcu~! :-: Ekhm. Otóż, musicie mi wybaczyć to ociąganie się, nie mam nic na swoją obronę (no chyba, że brak weny). Ale wiadomo jak to bywa z weną, raz jest, raz nie, a ja akurat doznaje przypływu weny będąc w szkole lub idąc spać. :_:
Wynagrodzę to Wam, mam już pomysł jak zeswatać tę dwójkę ze sobą, ale nic Wam nie zdradzę. (͡° ͜ʖ ͡°)
Postaram się szybko wstawić kolejny rozdział ^-^

PS zastanawiam się nad tym, czy by nie utworzyć aska, na którym byłyby normalne pytania, ale moglibyście też pytać się mnie o opowiadanie itd. >.< Tylko nie jestem pewna, czy się "opłaca", dlatego Was pytam o zdanie. Gdybyście byli tak mili :-: ... Ja na asku jestem praktycznie cały czas, więc bym szybko odpowiadała ._.

W każdym razie, do następnego rozdziału~! 乁( ˙ ω˙乁)

 

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział X - Zerwanie po raz drugi??

Perspektywa Kastiela.

       Nie usłyszałem dokładnie, kto zadzwonił do Des i żałuję, że nie wyrwałem jej komórki, gdy w jej oczach pojawiły się pierwsze łzy. Osoba z drugiej strony najwyraźniej się rozłączyła, po czym dziewczyna przede mną stała niczym zamurowana. Już chciałem dotknąć jej ramienia, kiedy ta odtrąciła moją dłoń i zaczęła biec ku drzwiom wyjściowym. Niewiele myśląc o całej sytuacji pognałem za nią, w progu drzwi złapałem ją, przyciągnąłem do siebie i uwięziłem w swoich ramionach. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna chciała się wyrwać, krzyczała przez łzy, bym ją puścił. Po jakimś czasie się uspokoiła i również mnie objęła nadal jednak płacząc. Usiadłem powoli razem z zapłakaną dziewczyną na podłodze, gładząc ją po plecach z nadzieją, że to coś pomoże. Nie nalegałem, by się teraz zwierzała. Znałem ją nie od wczoraj i wiedziałem, że nie lubi gadać gdy płacze, bo głos jej się łamie i nie może nabrać powietrza do płuc. W takich momentach po prostu przy niej byłem.
- K-Kas...
- No?
- On... T-To znaczy Nat...- na dźwięk jego imienia, od razu się domyśliłem, że zranił Des - On zerwał ze mną.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerywały tylko nasze oddechy i łkanie dziewczyny. Wiedziałem. Kurwa, wiedziałem! Ta szmata znowu skrzywdziła najważniejszą dla mnie osobę, nie daruję mu tego tym razem.
- Des... - przysunąłem głowę dziewczyny bliżej mojego torsu i pocałowałem w czoło - chcesz zostać u mnie? Możesz się przespać w moim pokoju, ja pójdę do sypialni starych.
- Tak... D-Dziękuję.
Chwilę jeszcze tak posiedzieliśmy razem, kiedy Des stwierdziła, że jest śpiąca. Zaprowadziłem ją do swojego pokoju i przyszykowałem jakieś ubrania do przebrania. Posiedziałem przy niej jeszcze chwilę, dopóki nie usnęła, po czym po cichu zabierając swój telefon z szafki nocnej, przeszedłem do przedpokoju. Wybrałem numer swoich "dawnych" kumpli, z którymi nadal od czasu do czasu jakiś tam kontakt miałem i nacisnąłem zieloną słuchawkę. W czasie oczekiwania na połączenie ubrałem buty i kurtkę.
- Czego?- Usłyszałem niski głos po drugiej stronie.
- Maks, to tak się witasz z kumplem?- Odpowiedziałem sarkastycznie pytaniem na pytanie.
- Osz w morde, to na serio Ty, Kastiel?!
- Tak, tak, to ja. Słuchaj, mam do Was pewną sprawę...

Perspektywa Destiny.

        Gdy się obudziłam, spojrzałam na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt siedem. Cholera, zapomniałam napisać do kogoś z domu, że dziś nie wrócę. Wypełzłam z łóżka zmęczona jak nigdy wcześniej, podeszłam do biurka na którym leżał mój telefon i wysłałam esemesa na numer James'a, w którym napisałam, że nocuję dziś i jutro u koleżanki. Ubrana w spodnie dresowe i za dużą na mnie o kilka rozmiarów bluzkę, które były własnością tego przesympatycznego rudzielca, udałam się do sypialni jego rodziców, którzy często wyjeżdżali, zostawiając go samego z Demonem. O dziwo, nie było go tam. Jak i nigdzie indziej w całym mieszkaniu. Wyjęłam komórkę z kieszeni spodni, do których wcześniej ją włożyłam i wybrałam numer do Kasa. Najwyraźniej odrzucił połączenie, albo zwyczajnie miał telefon wyłączony. Po chwili moje rozmyślenia przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Czyli odrzucił połączenie, bo wiadomość głosiła "mam sprawę do załatwienia, nie mogę gadać. Nie martw się, zjedz i porób coś, niedługo będę". No pięknie. Będąc już w salonie, odrzuciłam telefon na kanapę i skierowałam kroki do kuchni. Zaparzyłam sobie kawę i zamówiłam pizzę z podwójnym serem, pieczarkami, pomidorem i szynką. Oboje z Kasem ją uwielbialiśmy. Wiedziałam, gdzie przyjaciel trzymał pieniądze... Pod łóźkiem. Tam było dosłownie wszystko, poczynając od góry świerszczyków, kończąc na zabawkach dla psa. Wyjęłam potrzebną ilość pieniędzy, i gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, poszłam odebrać naszą "kolację". Razem z pudełkiem rozsiadłam się przed telewizorem, który wcześniej włączyłam. Akurat leciał program kulinarny "ABC gotowania". Minęło około dwadzieścia minut, a ja już przeszukiwałam górę płyt z nadzieją, że znajdę jakiś fajny horror.
W pewnym momencie usłyszałam, skrzypienie drzwi wejściowych i przekleństwa rzucane z ust rudzielca. Stanęłam przed nim z założonymi rękoma na klatce piersiowej, gdy ten zdejmował buty i przyglądałam mu się z rozbawieniem. Po chwili chłopak mnie zauważył i od razu złagodniał.
- Coś Ty taki nerwowy?
- Eee... A to nieważne już. Jak się czujesz? - zdjął do końca buty i kurtkę, po czym zbliżył się do mnie.
- Czuję się tak, jak czuć powinna osoba, z którą ktoś zerwał bez powodu, nic wielkiego.
- No już, spokojnie - czerwonowłosy przytulił mnie mocno, odwzajemniłam ten gest. To, co mnie zastanawiało, to opanowanie jakie od Kastiela wręcz biło. Nienawidził Nataniela i przez byle powód - a nawet jego brak - byłby gotów coś mu zrobić.
      Resztę wieczoru spędziliśmy przed tv, oglądając horrory i zajadając się pizzą. Żartowaliśmy z różnych scenek w filmach, to był taki mój sposób, by się nie bać, chociaż inni mogliby uznać nas za psychopatów. W końcu nie każdy śmieje się, gdy dla przykładu, ktoś odrąbie czyjąś głowę - nawet jeśli to tylko film. Całkowicie straciliśmy poczucie czasu, sama nie wiem kiedy usnęłam.

Perspektywa Kastiela.

- Pstt... Des, śpisz? - szepnąłem i zamachałem dziewczynie przed twarzą, sprawdzając czy śpi. Spała jak zabita, więc wyłączyłem telewizor i ostrożnie wziąłem ją na ręce, by przypadkiem nie zbudzić. Zaniosłem ją do swojego pokoju na łóżko i nakryłem. Popatrzyłem jeszcze chwilę na śpiącą Des, była taka niewinna i drobna, całkiem inna od tej, którą jest za dnia. Prawdą jest, że od dawna wiedziałem, że tylko udaje taką silną i rzadko kiedy pokazuje swoje "prawdziwe ja" komukolwiek. Chyba powinienem czuć się wyróżniony - zachichotałem cicho, jednak szybko spoważniałem uświadamiając sobie, jak ważna jest dla mnie ta mała istotka zwana Destiny. Pewnie byłbym w stanie nawet zabić, jeśli to miałoby ją uszczęśliwić. Chociaż wiem, że prędzej by mnie zdzieliła po głowie, wygłaszając pouczającą mowę o tym, ile to problemów narobiłem. Zastanawia mnie, czy Ona mogłaby poczuć do mnie coś silniejszego? Czy moglibyśmy zostać kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi? Pewnie nie, w końcu bym ją tylko ranił - westchnąłem podirytowany. Moje przemyślenia przerwał dzwonek przychodzącego połączenia z telefonu, z pokoju obok. Spojrzałem ostatni raz na przyjaciółkę, która przewróciła się na drugi bok i wyszedłem.
Zgarnąłem komórkę ze stołu w salonie i wyszedłem na balkon, po czym odebrałem.
- No?
- I jak tam, Kas? Skasowałeś dowody?
- Zaraz to zrobię. Tak w ogóle to dzięki, dałbym sobie sam radę, gdyby ten szmaciarz nie zadzwonił na psy. Serio, dzięki.
- No spoko spoko, pamiętaj tylko, że masz dług u nas! A, jeszcze jedno. Ponoć psiarna już węszy, więc w razie czego, nie wyłaź póki co z chaty, bo Cię rozpoznają, jasne?
- Serio myślisz, że jestem takim idiotą? Nie wyjdę, nie martw się o to.
- Dobra, zdzwonimy się niedługo. Spadam sprzedawać towar, narka.
- No, nara - rozłączyłem się, chowając telefon do kieszeni, jednocześnie wyjmując fajkę i ogień. Odpaliłem papierosa zaciągając się. W dole dostrzegłem wóz psów.
- To będą ciężkie dni.

***

No, koniec rozdziału X! Mam nadzieję, że Wam się spodobał. :_:
Kolejnego rozdziału możecie spodziewać się już niedługo~! (ง ˙ω˙)ว

piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział IX - Sucrette.

- O proszę, no kogo to moje oczka widzą - Kretyn udawał zaskoczonego.
- Poważnie, czego tutaj chcesz?
- Otóż zaczynam chodzić do liceum Słodki Amoris! - teatralnie rozłożył ręce, podobnie, jakby chciał mnie przytulić. - Cieszysz się?
- Spadaj.
- Oj oj, nie bądź taka niemiła, siostrzyczko - zrobił minę zbitego psa. Wiadomo, że robił to wszystko na pokaz, gdyż na dziedzińcu było dość dużo osób, w tym Kastiel z Sucrette na ławce.
- Tak właściwie, to Ty wiesz, że my nie jesteśmy rodzeństwem, prawda? Nie jesteśmy nawet rodzeństwem przyrodnim, nasi rodzice nie wzięli ze sobą ślubu i nie wezmą.
- To się jeszcze okaże. Jednak prawda, że nie chciałbym być bratem czegoś takiego jak Ty - zaśmiał się kpiąco.
- I vice versa, współczuję Twojemu bratu, że musi żyć z takim frajerem jak Ty - wiedziałam, że mówiąc o jego bracie wkraczam na cienki lód, gdyż William był jego oczkiem w głowie.
- Ty... Nigdy więcej nie wypowiadaj się o moim bracie albo pożałujesz - złapał mnie za sweter i lekko uniósł do góry z mordem w oczach.
- Pewnie teraz powinnam się bać, tak? A może paść na kolana i błagać o przebaczenie? - uśmiechnęłam się chamsko, będąc trochę ponad ziemią i dokończyłam już oschłym tonem - niedoczekanie Twoje. Jak dla mnie mógłbyś umrzeć - Zauważyłam jeszcze większy wkurw na jego twarzy. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby chciał mną rzucić, jednak ktoś mu przerwał. Chwycił mocno jego rękę zaciśniętą na materiale mojego swetra, odsunął go ode mnie, dzięki czemu znowu dotykałam ziemi nogami i przywalił mu z pięści w twarz. Usłyszałam piski paru dziewczyn, gdy zorientowałam się, że przede mną stał czerwonowłosy. James leżał powalony na ziemi trzymając się za obolałe miejsce, a ja tylko założyłam ręce na klatkę piersiową obserwując tę scenę.
- Masz jakiś problem, rudzielcu?! - Wrzasnął blondyn gdy już mógł utrzymać się na nogach.
- Ja Ci zaraz pokażę rudzielca! To Ty dopierdalasz się do Des! Rusz ją jeszcze raz a nogi z dupy powyrywam i ręce połamię! - James chwilę milczał po czym skierował słowa do mnie.
- Twój chłoptaś?
- Przyjaciel - Odpowiedziałam obojętnie spoglądając jeszcze na Sucrette, zauważając, że się patrzę posłała mi złowrogie spojrzenie, na co ja tylko zaśmiałam się cicho. Od jakiejś chwili nie słuchałam całkowicie rozmowy tych dwóch, zastanawiając się, co dziś zjem po powrocie do domu. Sama nie wiem kiedy, zaczęli się bić, a dziewczyny wrzeszczeć. Przyleciał nagle Nataniel, a za nim zauważyłam Lysandra. Oboje uspokoili awanturników, po czym spytali o co poszło. Nat zaczął wygłaszać swój monolog o tym, jak to James w pierwszym dniu szkolnym sprawił pierwsze dobre wrażenie. Nie żeby On się tym przejął. Posłał jeszcze tylko mi i Kasowi wkurwione spojrzenie i poszedł za Natem, zapewne załatwić formalności.
Nagle podbiegła do mnie Sucrette i zaczęła mi awanturę robić, jednak wystarczająco cicho, bym tylko ja ją usłyszała.
- To przez Ciebie! Czemu kazałaś Kasowi pobić się z tym blondynem?! - Spojrzałam na nią jak na ostatnią idiotkę.
- O czym Ty mówisz? Nikomu nie kazałam się z nikim bić, a już na pewno nie Kasowi. Jakbyś nie zauważyła, w ogóle dziś z nim nie gadałam.
- Kas jest mój, rozumiesz?! MÓJ! Nie waż się nawet zbliżyć do niego, bo pożałujesz! - zaczęła mi grozić palcem, przez co ja się już całkowicie roześmiałam. To było po prostu komiczne. Cała ta ich bójka, przyjście Nata i Lysa "na pomoc", Sucrette... W tym momencie czerwonowłosy i Lysander spojrzeli w naszą stronę. Widać było, że blondynka się zmieszała moją reakcją.
- Z czego się śmiejesz?!
- Z tego wszystkiego, hahaha... Wybacz, ale Kas to mój przyjaciel, i czy Ci się to podoba czy nie, będę z nim się nadal spotykać, jeśli tylko zechcę. Więc opanuj swoją chęć mordu i schowaj pazurki, zanim na serio się zdenerwuję - dziewczyna chwilę nie wiedziała co powiedzieć, jednak w końcu uniosła rękę do góry, jakby chcąc mi przywalić. Spokojnie się temu przyglądałam, dopóki jej dłoń nie znalazła się blisko mej twarzy. Szybko złapałam ją za rękę i mocno ścisnęłam, po czym za bluzkę przyciągnęłam ją do siebie, zaraz łapiąc za podbródek i prosto w oczy kpiąc z niej.
- Nie podnoś ręki na kogoś, kogo możliwości i siły nie znasz - odsunęłam się trochę i kopnęłam ją kolanem w brzuch, aż ta padła na kolana. Czułam na sobie wzrok każdej osoby na dziedzińcu, jednak ja patrzyłam jedynie na jedną osobę. Na Sucrette, która panikując próbowała złapać oddech. Po chwili zadzwonił dzwonek, a ja ulotniłam się z dziedzińca, zostawiając za sobą zdziwionych uczniów i przechodni. Teraz biologia...
          Wchodząc do klasy usiadłam w ostatniej ławce, tuż przy oknie. Wyciągnęłam zeszyt i długopis i podparłam głowę ręką patrząc za okno. Po chwili do klasy zaczęli się schodzić inni uczniowie. Kasa i Su o dziwo nie było, haha. Pewnie u pielęgniarki siedzą. Oboje dostali trochę, Kas od James'a - i na odwrót - a Su ode mnie. Jednak jej nie uderzyłam tak mocno, bez przesady... Do klasy razem z nauczycielką wszedł... James. Szlag by to trafił. Nie dość, że ta sama szkoła to jeszcze klasa. Uśmiechnął się chytrze na mój widok, przedstawił szybko klasie i zajął miejsce obok mnie.
- No co za przypadek, nie sądzisz?
- Raczej przekleństwo - odburknęłam. Jakiś czas później przyszedł do klasy Nat z Melanią, zajęli oczywiście pierwszą ławkę po środku. Zaraz po nich przyszedł Kas z przyklejoną do niego Sucrette. Na ten widok aż mnie zemdliło, ten tylko uśmiechnął się łobuzersko do mnie, co zignorowałam. Jak na złość, usiedli zaraz przed nami.
- Des, kto to, Twój chłopak? - Co za żenada. James pytał przecież o to samo. Widziałam niezadowolenie na twarzy blondwłosej, z powodu, iż Kas się do mnie nadal odzywa.
- Nie, nie znam go.
- No wiesz co?! Ranisz - wtrącił się brązowooki - jestem jej bratem.
- Nie jesteś.
- Jestem!
- Nie, nasi rodzice nie są małżeństwem.
- Jeszcze.
- Cisza! Przeszkadzam Wam może?- Odezwała się Pani Delanay.
- Właściwie to tak - odezwał się James. Ja pierdolę. On po prostu nie potrafi zrobić dobrego, pierwszego wrażenia...
- Ah tak?! James, Destiny, do Pani dyrektor! Kastiel Ty też!
- Ja nic nie zrobiłem!
- Ty zawsze coś robisz!
- Fakt...
- Jazda!
- Ja pierdolę - przeklnął pod nosem. Zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy. Szłam pomiędzy nimi, tak dla bezpieczeństwa. Chociaż co moje marne pięćdziesiąt kilogramów może zrobić przeciwko im obydwu? Najwyżej zejść z drogi.
- Ty gnoju, przez Ciebie muszę iść do starej. Zadowolony?!- Zaczął Kas idący po mojej prawej. Oboje trzymali ręce albo w kieszeniach kurtki, albo spodni.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Kurwa. Już wystarczająco często ją odwiedzam!
- I jak, podoba Ci się?
- Że co?
- No wiesz, młoda? Fajna dupa? - na te słowa spojrzałam rozbawiona na Kasa, który już...
- Ty skurwielu! - Miał wybuchnąć. Nie cierpiał, gdy sypano do niego takimi tekstami. Tu już nie chodzi o to, że Dyrektorka jest stara. Uparcie twierdził, że nie jest zboczeńcem. Chociaż, nie oszukujmy się. Każdy wie, że nim jest. Rzucił się znowu na James'a, "zgarniając" mnie na bok, gdyż stałam przed James'em. Zaczęli na siebie warczeć i syczeć, a ja stałam spokojnie z założonymi rękoma na klatce piersiowej przyglądając się im. Zawsze twierdziłam, że w bójki nie należy się mieszać, no chyba, że jesteś jak Jackie Chan lub Bruce Lee. Poza tym, znałam Kasa nie od wczoraj.  Wiedziałam, że jak jest wkurwiony, to lepiej z nim nie zaczynać na poważnie, bo się wyląduje w szpitalu. Dlatego też lekko klepnęłam go w ramię, by się odwrócił.
- Czego?! Ah, to Ty - bez zbędnych słów pociągnęłam go za bluzkę w stronę biura Dyrektorki. James przez resztę drogi gadał coś pod nosem, ale nie zwracaliśmy na niego większej uwagi. To znaczy, ja nie zwracałam.
- Proszę wejść - usłyszeliśmy zza drzwi przyjazny głos staruszki. Otworzyłam drzwi puszczając już bluzkę Kasa i weszłam do środka, a za mną ta dwójka z niezbyt przyjaznymi minami. Za biurkiem siedziała starsza, pulchna kobieta z okularami na nosie i o siwych włosach związanych w koka. Ubrana była we wściekle różowy jak to ja zwykłam mówić "mundur", a na kolanach trzymała psa, nie wiem jakiej rasy. Mina jej zrzedła, gdy zobaczyła czerwonowłosego.
- Eh... Panie Kastielu, co Pana znowu tutaj sprowadza? I dlaczego jest z Panem Pani Destiny i Pan James? W coś Ty ich znowu wpakował?
- Ja?! Słuchaj no Ty st... - w tym momencie przerwałam mu, uznając, że tak będzie lepiej dla całej naszej trójki.
- To może ja wyjaśnię. To jest mój przyrodni brat, James. Porozmawialiśmy chwilkę w klasie przed lekcją, Kastiel siedział przed nami. Pani Delanay przyszła i zaczęła na nas krzyczeć praktycznie za nic. Nic złego nie zrobiliśmy, więc nie rozumiem, dlaczego w tej chwili zamiast na lekcji, jesteśmy u Pani - Chłopcy nie odezwali się ani słowem, zapewne nie chcąc czegoś zepsuć. Dyrektorka zdziwiona patrzyła to na mnie, to na nich jakby analizując czy może w to uwierzyć.
- Ehh... No dobrze. Panie James, jest Pan tu nowy, więc nic Panu nie grozi, jedynie dostanie Pan upomnienie. Proszę nie przeszkadzać w lekcji. Za to Ty, Destiny, wiem, że jesteś grzeczną i miłą uczennicą. Wierzę Ci, prócz tego fragmentu o Kastielu. On nigdy nie jest niewinny, moja droga... - usłyszałam prychnięcie po prawej stronie i cichy śmiech z lewej.
- Najwyraźniej dzisiaj jest. On naprawdę nic nie zrobił, to niesprawiedliwe, by karać uczniów za nic.
- No dobrze, moja droga. Tym razem Ci odpuszczę, Panie Kastielu. Proszę podziękować Destiny. A teraz wracajcie na lekcje, dzieci - odetchnęłam z ulgą w duchu. Wyszliśmy na korytarz, zdecydowałam, że mi się nie chce wracać już na biologię. Tak więc resztę lekcji spędziłam w towarzystwie Kastiela i James'a. Trochę się uspokoili już i razem spalili papierosy, gdy do naszych uszu dotarł dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Mieliśmy dziś łącznie cztery lekcje, minęły już dwie, więc pozostało jeszcze wychowanie fizyczne. Bez zbędnych pożegnań czy czegoś w tym stylu, zostawiłam tych dwóch palaczy za sobą i skierowałam się na salę gimnastyczną. Przeszłam z niej do szatni dla dziewczyn i przebrałam się. Zmieniłam spodnie, potem buty, zdjęłam sweter i założyłam bluzę zapinając ją do połowy. Zamknęłam szafkę na kluczyk i weszłam na salę. O dziwo było już parę osób, więc postanowiłam się porozciągać. Gdy zadzwonił kolejny dzwonek, wszyscy weszli na salę. Kas idąc skinął do mnie głową, James się tylko arogancko uśmiechnął. Za nimi weszła Su i Amber ze świtą. Cała czwórka posłała mi spojrzenie pełne wyższości. Zignorowałam to. Na salę przyszli nauczyciele w sportowych strojach. Jedna kobieta i jeden mężczyzna. Chłopcy wyszli już z szatni, za to dziewczyny wciąż się przebierały. Kastiel podszedł do mnie szybkim krokiem i zrobił coś, co mnie zdziwiło. Oplótł moją talię swoimi rękoma i położył głowę na moim ramieniu przytulając mnie...
- K-Kas?! Co Ty robisz?
- Przytulam Cię - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- No tak, ale to do Ciebie nie podobne...
- Zamknij się - no a to już jest do niego podobne. - Nie psuj tej chwili. Czemu od jakiegoś czasu tak mnie traktujesz?
- To znaczy jak? - również objęłam go, zaciskając pięści na jego koszulce.
- Nie udawaj do cholery! Traktujesz mnie jak powietrze, przy mnie odzywasz się tylko wtedy, gdy ktoś inny jest z nami i to do tego kogoś gadasz. Na esemesy też nie odpisujesz, a z domu chciałaś mnie wywalić. O co Ci znowu do cholery chodzi?! - uniósł trochę głos nadal nie puszczając mnie.
- Ja... Kas, ja naprawdę nie chciałam Cię zranić... Nie wiem, ja po prostu...
- Ekhm.
Odwróciliśmy się w ekstremalnym tempie zauważając nauczycieli obok nas i odklejając się od siebie. No tak, zapomniałam, że mamy lekcję... Oj ja głupia.
- Poflirtować możecie po szkole. Teraz zajmijcie się lekcją. Kastiel! Na drugą połowę sali! - Odezwał się Pan Borys. Zauważyłam, jak Kastiel się lekko zarumienił. Co? ON?! Świat się kończy... Skinął tylko do mnie głową na odchodne i poszedł za Borysem, który tłumaczył, w co dzisiaj będą grać. Poczułam, jak robię się gorąca na twarzy. Ja pierdolę. Jeszcze Amber ze spółką przylazła.
- Oh, jakież to słodkie. Nie myśl sobie, że Kassi mógłby coś do Ciebie poczuć - zaczęła Amber, blondwłosa "Królowa szkoły" a reszta jej przytaknęła tymi pustymi łbami. Cała czwórka była ubrana na różowo, aż śmiać mi się zachciało widząc je.
- A co, Amber. Zazdrosna?
- Jaaaa?! Nigdy! Kassi MNIE kocha. Tylko jeszcze o tym nie wie.
- Kas nie cierpi, gdy się tak do niego mówi, a poza tym, to ja teraz jestem z nim bliżej, niż którakolwiek z Was KIEDYKOLWIEK z nim będzie. Także powodzenia i czółko! - Już zaczęłam się ulatniać, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
- Nie tak prędko. Zostaw go w spokoju, albo pożałujesz. Nie chcesz mieć z nami doczynienia - powiedziała pewnym siebie głosem Amber.
- I tak na codzień muszę oglądać Wasze parszywe mordy, cóż to za różnica? - poczułam, jak coraz mocniej ściska moją rękę, więc wolną uderzyłam ją z liścia w twarz. Była taka zdezorientowana, że natychmiast puściła moją rękę. Po chwili jednak zaczęła wkurwiać się coraz bardziej.
- Dziewczyny, brać ją! - po tych słowach zaczęłam się wycofywać, gdy nagle po moich obu stronach przeleciały dwie piłki, jak się okazało, do gry w nogę. Odwróciłam się i zauważyłam czyja to była sprawka. Chłopcy grali w piłkę, Kas i James uśmiechali się do mnie, ale nie tak, jak zazwyczaj. Tym razem to był przyjazny uśmiech. Niestety, nauczyciel to zauważył i wysłał ich do Dyrektorki. Razem z nimi ja musiałam iść, gdyż pustak poinformował nauczycieli, iż podniosłam na nią rękę.
- No, co macie mi do powiedzenia?! Ponownie spotykamy się w tym samym dniu, tym razem nie uwierzę Wam, iż nic nie zrobiliście! - wrzasnęła Dyrektorka, gdy my siedzieliśmy już u niej na krzesłach.
- Proszę Pani, ja to mogę wyjaśnić - odezwałam się.
- Słucham Cię, co masz mi do powiedzenia?!
- Otóż zaczepiła mnie Amber z koleżankami, chciały mi zrobić krzywdę, więc się broniłam. Kastiel i James tylko mi pomogli. Proszę ich nie winić...
- Przestań! - wtrącił się Kastiel - to nie Twoja wina, to Amber zaczęła. Dlaczego zawsze "kara" ją musi ominąć, tylko jakieś chujowe upomnienia dostaje gówno warte?!
- Panie Kastielu! - oburzyła się Dyrektorka i zaczęła się drzeć. Miałam wrażenie, jakby to trwało przynajmniej z godzinę. James z Kasem zaczęli klnąć i kłócić się z Dyrektorką, co mnie lekko zszokowało... I tak wszystko skończyło się zawieszeniem ich obu na dwa dni. Co prawda, krótko, ale jednak. Ja dostałam tylko naganę za tą akcję z Amber. Gdy wyszliśmy, ostatnia lekcja się kończyła. Na dziedzińcu chłopcy stwierdzili, iż i tak nie ma po co wracać, więc wyjęli papierosy i zaczęli palić. Ja jednak wróciłam na salę, nauczycielka kazała mi się przebrać, lecz ja tylko zabrałam swoje rzeczy i po dzwonku wyszłam z sali gimnastycznej. Wpadłam na Kasa, który kazał mi zaczekać na siebie, więc oparłam się o ścianę budynku.
W pewnym momencie z sali wyszła Amber ze świtą po czym skierowały się w moją stronę. Nie to, żebym się ich bała, po prostu cztery przeciwko jednej to nie jest zbyt wyrównana walka.
- Hahaha, i co? Już Cię wywalono ze szkoły?
- Chciałabyś, co? Przykro mi, muszę Cię oświecić. To Kasa i James'a zawieszono.
- James'a...? Ah tak, ten słodki blondyn - nie mogłam się powstrzymać i wywróciłam oczami. "Słodki"... Hahahaha, ta jasne. - W każdym razie, to Twoja wina! Gdybyś mnie nie uderzyła, nie doszłoby do tego. Przez Kassiego i James'a Charlotte i Li wylądowały u pielęgniarki! Pożałujesz tego - nie mogłam się powstrzymać i aż ziewnęłam.
- Wiesz, to bardzo przykre i w ogóle, ale to nie moja wina. I weź Ty się odwal w końcu ode mnie, bo Twoje groźby obrócą się kiedyś przeciwko Tobie - w tym momencie z sali wyszedł Kas z Lysem. Pożegnali się ze sobą, gdyż białowłosy przyjaciel Kastiela gdzieś się śpieszył.
- Kassi! - pisnęła Amber równocześnie co Sucrette na jego widok.
- Kto Wam pozwolił tak do mnie mówić? Chyba mówiłem już, że mnie to wkurwia, tak?! I czego Wy znowu chcecie od Des?
- Oh... Niczego, Kas, hihihi... Tak rozmawiałyśmy.
- "Rozmawiałyście", co?
- Nie rozumiem o co Ci chodzi! - Krzyknęła Sucrette.
- O kurwa świętego Mikołaja! Odwalcie się od niej, bo osobiście Was upierdolę- po tych słowach złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę naszego bloku. Przypomniałam sobie, że nie poczekaliśmy na James'a i muszę odebrać ze szkoły William'a. Wyęłam z torby telefon i wybrałam numer James'a, który wcześniej mi podał.
- Halo? - Odezwał się głos po drugiej stronie. Mnie nadal czerwonowłosy prowadził w stronę bloku. - Des? Gdzie Wy poszliście?
- Słuchaj, możesz odebrać William'a ze szkoły? Ja nie mogę... - usłyszałam westchnięcie po drugiej stronie.
- No dobra.
- Wiesz gdzie masz iść?
- Zajmuję się nim odkąd się urodził, jak mógłbym nie wiedzieć?!
- Dobra, to do zobaczenia w domu - odpowiedziałam szybko po czym rozłączyłam się i z powrotem schowałam telefon. Zaskoczyły mnie te słowa, "zajmuję się nim odkąd się urodził"... A co z ich matką? Czy ojcem? Rozmyślając nad tym doszliśmy z Kasem na miejsce. Całą drogę nie odezwał się ani słowem. Skierował się od razu do windy, czemu ja się opierałam.
- Nie bój się - powiedział stanowczo patrząc mi w oczy. Dopiero teraz do mnie dotarło, jak piękne oczy ma. A znamy się jebane trzynaście lat! Nie wiem czemu, ale patrząc w jego oczy nie bałam się dłużej wejść do windy, ruchomej trumny. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nikt w szkole nie zwracał uwagi na moją barwę oczu. Zapewne pomyśleli, że to soczewki...
Pojechaliśmy w ciszy na górę, Kas ciągle trzymał mnie za rękę. Podejrzewam, że chciał mnie w ten sposób uspokoić. Gdy winda stanęła, weszliśmy do mieszkania Kasa. A właściwie to wepchnął mnie do środka bez pytania o zdanie. Założyłam ręce na klatce piersiowej, co weszło mi już w nawyk i przeszłam do kuchni, patrząc na te porozwalane ubrania na podłodze. Nie wiedząc kiedy, podszedł do mnie i przytulił mnie od tyłu ponownie kładąc głowę na moim ramieniu, przez co aż ciarki mnie przeszły. Fakt, że już nie raz się przytulaliśmy, byliśmy nawet bliżej ze sobą, ale tym razem było jakoś inaczej. Sama nie wiem, jak to nazwać...
- Co chciałaś mi wtedy powiedzieć? - Usłyszałam jego szept przy moim uchu i oddech owiewający moją szyję.
- Eh... Ja... Sama nie wiem. Kas, ja naprawdę nie chciałam Cię przez to zranić... Po prostu... Wiesz, jak u mnie w domu jest, a Ty po prostu ot tak skierowałeś całą uwagę na tą całą Sucrette... Może nie powinno, ale ... Zabolało mnie to - w tym momencie Kas obrócił mnie przodem do siebie i spojrzał mi w oczy, przez co trochę się zdziwiłam. Rzadko był aż tak poważny.
- Mogłaś powiedzieć. Pisałem do Ciebie, nie odpisywałaś to myślałem, że się obraziłaś.
- Co? A-Ale... Ja nie dostałam żadnego esemesa ani nic.
- Dobra, to już nieważne. Nie gniewasz się?
- N-Nie...- ponownie na niego spojrzałam, tym razem uśmiechał się lekko. Nie wiem, ile tak wgapialiśmy się w siebie. Tę chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Ktoś dzwonił. Myślałam, że Kastiel mnie puści, lecz ten tylko mocniej mnie przytulił do siebie. Odebrałam telefon nie sprawdzając kto to. Do mojego ucha od razu dobiegł tak dobrze znany mi głos.
- Ty suko!

środa, 2 grudnia 2015

Rozdział VIII - Adopcja?!

Witam~!
Otóż zastanawiam się od kilku dni, czy by nie stworzyć nowego opowiadania (co nie znaczy, że to porzucę). Co do tego rozdziału, nie wiedziałam za bardzo jak mam go stworzyć, ale w końcu się udało. :_:
Dajcie mi znać co sądzicie o moim pomyśle na nowe opowiadanie w komentarzach. Nie wiem dokładnie, o czym miałoby ono być, czy o SF, czy np. jakieś tam wymyślone przeze mnie >.< Zastanawiam się również nad one-shotami z różnych anime.
W każdym razie, życzę miłego czytania. (*^ω^*)

***

      Gdzie ten kretyn? Kazał mi zaczekać na siebie, żebyśmy poszli razem na rozpoczęcie roku, jednak pierw musiał odprowadzić Demona do domu. Zapewne wybrał windę, gdyż schody wybierał tylko, gdy szliśmy razem. Więc czemu to tyle mu zajmuje?! Z moich przemyśleń wyrwał mnie huk drzwi, a przede mną stanął czerwony łeb.
- No nareszcie, co Ty tam tyle robiłeś?
- Winda się zacięła.- Na te słowa aż zadrżałam. Skierowaliśmy się w stronę szkoły, nie odzywając do siebie już ani słowem. Miałam tylko nadzieję, aby zza rogu nie wyskoczył blondyn, nie chciałam mieć go na sumieniu. Usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Ucieszyłam się, gdy na wyświetlaczu widniał napis "Mama dzwoni...". Miała być na moim rozpoczęciu roku, ostatni raz na nim była, gdy miałam sześć lat, więc brakowało mi tego. To fakt, że moja matka nie poświęcała mi prawie w ogóle czasu, tylko praca i coraz to nowy facet, który chciał tylko jednego - seksu. No, rzadko kiedy pieniędzy, ale tak też się zdarzało, gdyż moja matka była nawet bogata. Myślała, że kupi mi to czy tamto i będzie okej. Ucieszona odebrałam telefon.
- Mamo? Gdzie jesteś? Z Kastielem właśnie idziemy do szkoły, za dziewiętnaście minut odbędzie się apel...
- Skarbie, obawiam się, że nie będę mogła pojawić się... Mam nadmiar pracy, dopiero co wróciłam do domu i mam migrenę... Miałam nadzieję, że jeszcze Cię zastanę w domu.- Po tych słowach uśmiech znikł mi z twarzy, stanęłam na środku chodnika ściskając komórkę w dłoni. Znowu mnie zawiodła. Znowu wykręcała się takimi żałosnymi wymówkami. Na co ja liczyłam? To właściwie moja wina, bo uwierzyłam w to, że moja matka może naprawdę chcieć odnowić ze mną kontakt...- Słonko? Jesteś tam? Nie gniewaj się, wiesz, że chciałabym przyjść...
- Nie kłam do cholery.- Słysząc ciszę po drugiej stronie postanowiłam kontynuować.- Nawet na głupi apel przyjść nie możesz?! Posiedzieć chwilę na trybunach, poudawać kochaną matkę?! Co jest dla Ciebie ważniejsze, praca czy córka?!
- Kochanie, wiesz przecież, że Cię ko...
- Nie kłam. Jestem dla Ciebie nikim i zawsze byłam, przyznaj to w końcu! Córka to dla Ciebie tylko narzędzie do pracy i pomagania.
- Skarbie...
- Nie odzywaj się do mnie w domu i nie dzwoń.- Po tych słowach rozłączyłam się. Do oczu napłynęły mi łzy, jednak szybko je wytarłam i spojrzałam na Kasa. Po chwili powoli podszedł i przytulił mnie. Staliśmy tak chwilę, nie pytał o nic za co w myślach mu dziękowałam. Zresztą nie musiał. Słyszał rozmowę a i bez tego wiedział jaka jest moja matka, i jak przez nią się czuję. Po chwili z powrotem ruszyliśmy w stronę szkoły.
           Jedyny raz, gdy widziałam Nataniela na apelu, był gdy ten stał na scenie i wygłaszał jakieś przemówienie. Rzadko kiedy zwracałam uwagę na to, co kto mówił, cały czas rozmyślałam o rozmowie z matką. Na koniec rozpoczęcia roku szkolnego, jakim był właśnie apel, pierwsza wybiegłam z sali do jednej z klas, do której pomału zaczęli wchodzić uczniowie, a po nich nasz wychowawca. Kastiel usiadł razem ze mną w ławce, co nie spodobało się blondynowi, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Miałam ważniejsze sprawy na głowie, niż jego bezpodstawna zazdrość.
  Gdy wychowawca zjawił się w klasie, podał nam plan lekcji i wygłosił krótkie przemówienie. Po jakimś czasie pozwolił nam wracać do domów. Pierwsza wyleciałam niczym torpeda z klasy. Oczywiście na moje nieszczęście, musiałam na kogoś wpaść. Popchnęłam niechcący ową osobę, przez co wyrżnęła się na podłogę, mnie zaś podtrzymał czerwonowłosy z kpiącym uśmieszkiem patrząc na wyłożoną przed nami dziewczynę. Pomasowałam skroń po czym spojrzałam na tą dziwną osóbkę, którą widziałam pierwszy raz w życiu. "Nowa pewnie", pomyślałam. Dziewczyna miała długie, blond włosy i jasne, niebieskie oczy. Gdyby nie to cudowne miejsce, jakim jest szkoła, pomyślałabym, iż ta zwyczajnie chciała odwiedzić burdel. Dziewczyna ubrana była w ciasną, krótką sukienkę eksponującą jej wielki biust i wysokie szpilki - wszystko w kolorze czerwonym, nawet makijaż. Ło matko, Kas wkracza do akcji.
- W-wybacz! Nie chciałam... J-ja naprawdę...- Zaczęła pośpiesznie tłumaczyć się jednocześnie próbując nieudolnie wstać z podłogi. Ja pierdolę. Nawet nie wie, że na apel trzeba się porządnie... A zresztą od kiedy ja tak bronię "zasad" szkolnych?! Zignorowałam ją nawet nie pomagając pozbierać się. Zza pleców usłyszałam, jak Kas jej pomógł, pff. Wiedziałam. Fakt, że już ON jest m... M-MILSZY ode mnie... jest naprawdę wkurwiający. Prawda, może i jestem TROCHĘ aspołeczna... Unikam ludzi, większość mnie zwyczajnie irytuje, ale On wcale nie jest lepszy! Jedyne osoby, z jakimi utrzymuję jako taki kontakt w szkole z własnej ochoty to Kas, Lys, Nat i od czasu do czasu zamienię parę słów z Violettą. Nic na to nie poradzę, że denerwują mnie ludzie a głównie dziewczyny. Do szkoły broń Boże wyjść bez tapety na ryju! Ogólnie zachowują się jak zadufane w sobie księżniczki, uważają siebie za boginie, co mnie zwyczajnie odrzuca. Wracając, to jest TEN KASTIEL. No litości... Jednak humor poprawia mi fakt, że ON nie robi NIC bezinteresownie. Przeleci ją, zostawi i wszystko wróci do normy.
Wyszłam na dziedziniec ignorując każdą napotkaną osobę i każde słowo skierowane do mnie. Co parę minut słyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Wyłączając dźwięk, skierowałam się w stronę domu.
       Przeszłam przez próg drzwi i to, co zobaczyłam, zamurowało mnie. Dosłownie. Stałam tak i patrzyłam na chłopaka przede mną nie wiedząc, czy mam się śmiać, sprawdzić numer drzwi czy od razu wywalić chłopaka na klatkę schodową.
- Coś Ty za jeden?- Spytałam w końcu otrzeźwiając. Nieproszony gość dopiero wtedy mnie zauważył i leżąc na kanapie w salonie odwrócił głowę w moją stronę. Chłopak o brązowych oczach wodził po mnie wzrokiem, zapewne analizując mój wygląd.
- Głuchy jesteś?- Podeszłam bliżej również przypatrując mu się. Typ musiał być w moim wieku, posiadał krótkie, blond włosy, kolczyka "podkówkę" w dolnej wardze i widać było, że trenował. Ubrany był w krótki, czarny t-shirt i szare dresy.
- A może grzeczniej?
- ... Dzwonię na policję.- Odpowiedziałam spokojnie wyjmując telefon i kierując się w stronę kuchni. Gdy wybierałam numer, z jednego z pokoi wybiegł młodszy chłopak. Wyglądał jak młodsza wersja starszego typa, który zaczął iść w moją stronę. Tyllo nie miał kolczyków i mięśni, w dodatku wyglądał niewinnie. Na oko mógł mieć z dziesięć lat.
- Ah! Ty zapewne jesteś Destiny!- Krzyknął radośnie podbiegając do naszej dwójki. Spojrzałam na niego spode łba po czym skierowałam wzrok na wyższego ode mnie typa.
- Co to za bachor?
- Nie mów tak o moim bracie!- Pogroził mi palcem. Nie wiem czemu, ale taki gest zawsze mnie rozśmieszał.
- Ah, czyli bracia - Uśmiechnęłam się kpiąco, po czym zwróciłam do karła - Twój brat nie jest zbyt rozmowny, moźe Ty mi wyjaśnisz, co tu robicie?- starałam się brzmieć i wyglądać przyjaźnie. Wnioskując po minie małego udało mi się.
- Jesteśmy synami faceta Twojej mamy. Od dzisiaj będziemy rodziną!- Podbiegł wesoło do mnie przytulając się. Normalnie to bym go odepchnęła, ale jakoś... Nie miałam na tyle odwagi. Ujrzałam niezbyt przyjazne spojrzenie wysokiego blondyna zaadresowane do mnie.
- Jak to... Rodziną?!- Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych słów. Myślałam, że strzelę sobie w łeb... No, gdybym miała jeszcze czym.
- To co słyszałaś, krasnalu! Może mój brat jest dla Ciebie miły, ale ode mnie czegoś takiego nie oczekuj. Pogadaj sobie z matką, jeśli masz jakiś problem.
- Braciszku, nie bądź zły na Desi, Ona jest miła...- Oburzył się kurdupel. To słodkie, jak we mnie wierzy. Najwyraźniej jego "braciszek" miał do niego słabość, gdyż zmiękł i niechętnie zgodził się z młodszym.
- Gdzie oni są?
- Poleźli gdzieś na miasto. Nie wiemy, kiedy wrócą. Swoją drogą ...
- Jestem William!- Przerwał mu skrzat.- A to jest James - wskazał na brata.
- Okej, zrozumiałam. Wybaczcie, ale idę do swojego pokoju przebrać się.- Bez czekania na odpowiedź wręcz popędziłam w stronę pomieszczenia. Wpadłam do środka zatrzaskując za sobą drzwi. Moim oczom ukazał się widok śpiącego kota. Nawet trzasnięcie drzwiami go nie obudziło, ciekawe. Zrzuciłam z siebie galowe ubrania, po czym założyłam na siebie luźną bluzkę sięgającą poniżej pasa koloru szarego z napisem "everything's alright" i zwykłe, czarne leginsy. Zdjęłam soczewki postanawiając, że dam oczom odpocząć. W końcu często zapominam, że noszę soczewki, które w końcu trzeba zdejmować. Zakropiłam oczy, ubrałam kapcie-pandy i skierowałam się w stronę łóżka. Sprawdziłam telefon, na który przyszło parę sms-ów od Kasa. Ich treść mniej więcej brzmiała "gdzie poszłaś?", "przyjść do Ciebie? I tak przyjdę.". Zerwałam się z łóżka i popędziłam w stronę drzwi mijając przy tym obu zaskoczonych nowych domowników. Rzuciłam się do drzwi i już chciałam je zamknąć na klucz, gdy ktoś pociągnął za klamkę popychając w moją stronę.
- Coś Ty taka nerwowa dzisiaj?! Gdzie mi zwiałaś?
- Spytaj swojej Su, frajerze!
- Co... Frajerze?! Ja Ci zaraz dam frajera!- Po tych słowach rzucił się na mnie podnosząc mnie do góry i przerzucając przez ramię. Zwisałam właśnie głową w dół, gdy usłyszałam odchrząknięcie. Kastiel obrócił się w stronę odgłosu, przez co ja mogłam zobaczyć jedynie drzwi.
- Wiecie, nie chcę przerywać, ale tu jest mój dziesięcio letni brat i nie wypada używać takich słów.
- ... Kim jesteś, kretynie?!- Westchnęłam. Kastiel wciąż mnie trzymał, kłócąc się z James'em. W końcu zapominając o mnie, puścił mnie, przez co z nie małym hukiem wylądowałam na podłodze. Dalej wszystko nastało szybko, Kas rzucił się do James'a (i na odwrót) drąc się, że to przez niego mnie upuścił. Kłócili się dość długo, w końcu z William'em uspokoiliśmy ich. Oboje dostali po łbie, Kas dostał "ważnego sms-a" i pobiegł do siebie mówiąc na odchodne, że potem napisze.
            Matka z Danielem wrócili dopiero około dwudziestej trzeciej godziny, William już spał -u mnie w pokoju- a ja razem z James'em staliśmy w drzwiach z założonymi rękoma na klatkach piersiowych, i z morderczymi minami.
- Wybacz Desi, straciliśmy poczucie czasu...- Próbowała się tłumaczyć moja matka.
- Gdzie Ty do cholery się szlajasz co?! O prawie północy wracacie najebani jak świnie, ledwo idziecie, co za nieodpowiedzialność! - James zaczął robić wykład. Śmiesznie to wyglądało, jakby to oni byli naszymi dziećmi. - Ani słowa! Marsz do pokoju i do spania!
- T-tak, synu... Hik... Wybacz.
- Jazda! - Oboje skierowali się chwiejnym krokiem w stronę jednej z sypialni, a James zamknął drzwi i spojrzał na mnie.
- No co?
- Nie, nic. Po prostu gratuluję, dzięki Tobie ja nie musiałam się drzeć - uśmiechnęłam się po czym zaczęłam kierować swe kroki do swojego pokoju, gdy poczułam szarpnięcie za moje ramię. Zdziwiona odwróciłam się w tamtą stronę, James przyglądał mi się podejrzliwie.
- Ty... Dopiero teraz zauważyłem, ale od zawsze miałaś taki kolor oczu?
- Hm... Tak, a co?
- Nic, masz ładne... Euh euh... Nic. Idź sobie - puścił mnie i wsadził dłonie do kieszeni dresów.
- Pff... Jakbyś nie zapomniał, jestem u siebie, i mogę przebywać tu jeśli tak mi się podoba. I dzięki, też masz ładne - Dopowiedziałam z uśmiechem wchodząc do pokoju. William grzecznie spał na prawej części łóżka, przy oknie. Poszłam szybko się wykąpać i po chwili z powrotem byłam w swoim pokoju. Sprawdziłam telefon, Kas nic nie napisał.

            Gdy się obudziłam, skrzat ku mojemu zdziwieniu był we mnie wtulony. Nadal do mnie nie docierało, że od dzisiaj, tak jakby oni obaj są moimi "braćmi"... Lekko go zepchnęłam z siebie nie budząc przy tym i podeszłam do kota. Nasypałam mu karmy i mleka do miski, pobawiłam się z nim chwilę i popatrzyłam jak je.
- Fajnego masz kotka - usłyszałam głos za sobą. Natuchmiast się odwróciłam, patrząc na siedzącego po turecku na łóżku Williama.
- Hm... Dzięki - uśmiechnęłam się lekko - prezent na urodziny od moich kuzynów.
- Mogę się z nim pobawić?
- Jeśli chcesz. Ma na imię Heaven. Aaa... Na którą masz do szkoły?
- Za godzinę muszę być na miejscu.
- To co Ty tu jeszcze robisz? Leć jeść śniadanie, a ja się przebiorę - w tym momencie do pokoju, oczywiście bez pukania, wszedł James. Włosy miał w nieładzie i wyglądał jakby dopiero co wstał, co mnie zdziwiło, gdy powiedział, że śniadanie gotowe.
- Dla mnie też?- Spytałam z nadzieją. Zazwyczaj nie jadałam śniadań, gdyż matka mi ich nie robiła, a mi samej się nie chciało marnować ostatnich minut przed wyjściem do szkoły.
- No oczywiście, SIOSTRZYCZKO - zaakcentował ostatnie słowo i uśmiechnął się kpiąco. - Wybacz, ale nie jestem pokojówką ani kucharką. A Ty William, idź jeść.
- Dobrze...- Odpowiedział niechętnie. Gdy wyszedł, wypchnęłam James'a z pokoju i przebrałam się jednocześnie prostując włosy. Nigdy nie zależało mi na tym, by wyglądać niczym modelka, ale fakt, że każda dziewczyna bądź kobieta chce ładnie wyglądać. Różnica między mną a znaczą większością jest taka, że ja jak coś robię, by wyglądać "ładniej", robię to głównie dla siebie. Bo opiniami innych i tak się nie interesuję. Wyciągnęłam z szafy czarną bluzkę na szelkach, czerwone, obcisłe spodnie i sweter beżowy. Do torby zapakowałam jeszcze vansy czarne, średniej długości spodnie dresowe sięgające do kolan i bluzę czarną, zapinaną, gdyż miałam dziś wychowanie fizyczne na dwóch ostatnich lekcjach. Uczesałam włosy w luźnego kucyka i zabierając rzeczy takie jak telefon, portfel z pieniędzmi, torbę i buty, wyszłam do przedpokoju. Od razu ujrzałam kurdupla biegnącego w moją stronę z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Zrobiłem Ci śniadanie! - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Ty... Eh, nie musiałeś - widząc jego minę dodałam - ale dziękuję, to bardzo miłe z Twojej strony - na powrót uśmiechnął się, odwzajemniłam uśmiech już kończác zakładać na nogi czarno białe Air Maxy. - No, leć się ubrać.
- Okej, siostrzyczko! - Dziwnie się poczułam po jego ostatnim słowie. Nie wymówił go z takim sarkazmem i kpiną, jak jego starszy, debilny brat...
- Nie bujaj w obłokach - wywołałam wilka z lasu. Blondyn zaczął machać mi przed twarzą, póki go nie jebnęłam po łapie. - Ej!
- Czego chcesz? - Spytałam biorąc kanapkę z szynką, serem i pomidorem ze stołu, zapewne przygotowaną dla mnie. Spakowałam jeszcze małą butelkę zimnej wody. Może nie jadłam nic przed "obiadem", ale pić musiałam.
- Odwieziesz Williama do szkoły, ja nie mogę - aż zakrztusiłam się, przez co zaczęłam kaszleć.
- Ż-Że co?! Ale czekaj czekaj czekaj, czym ja mam go niby odwieźć?
- No jak to czym? Samochodem, a czym? - popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- No nie mów, że prawka nie masz - uśmiechnął się kpiąco. Nie zwracając na niego większej uwagi, nadal jadłam kanapkę.
- Nie tyle prawka co samochodu. Jedynie moja matka ma samochód.
- No to ustalone! Twoja matka Cię zawiezie.
- Wiesz co... Po pierwsze, Ona ma kaca. Po drugie, Twój ojciec ma kaca. Po trzecie NAWET JEŚLI by któreś z nich odwiozło Williama, nie widzę sensu, bym miała razem z nimi jechać.
- To pojedziecie autobusem.
- To daj kasę na braciszka - uśmiechnęłam się chytrze wyciągając rękę w jego stronę.
- Yh, baby...- Skończyłam kanapkę, gdy ten dał mi określoną kwotę na jeden bilet dla małego i akurat karzeł wyszedł z pokoju. Pożegnałam się jeszcze z kotem, i wyszłam z domu w towarzystwie Williama zakładając torbę na jedno ramię.
- Nie jedziemy windą?
- Wiesz... Jeśli chcesz, możesz pojechać, ja wolę pójść schodami.
- Nie, idę z Tobą!
         Na przystanku musiałam pobiec trochę za autobusem, gdyż ten już odjeżdżał. Przepuściłam kurdupla i zakupiłam nam bilety. Wcześniej William mówił mi, do jakiej szkoły uczęszcza, więc wiedziałam jak do niej dojechać. Usiedliśmy na samym tyle, William cały czas coś do mnie gadał, a ja od czasu do czasu kiwałam głową lub uśmiechałam się lekko na znak, że go słucham - nawet jeśli tak nie było.
Wysiedliśmy na przystanku pod jego szkołą, na jego prośbę poszłam z nim poszukać jego klasy. Znaleźliśmy jego wychowawczynię, która oznajmiła, że zaopiekuje się nim, tak więc pożegnaliśmy się, po czym zaczęłam biec w stronę liceum z nadzieją, że nie spóźnię się.
          Wpadłam do klasy niczym torpeda, lekko zdyszana, zauważyłam pełen wyższości uśmieszek Amber, pełne wyrzutu spojrzenie nauczyciela zapisującego coś na tablicy, po czym spojrzałam w stronę ławki mojej i Kastiela. Teraz w niej siedział sam czerwony łeb z... Sucrette. Zawsze to razem ze mną Kas siedział, teraz nawet nie zauważył mnie jak weszłam. Poczułam lekkie uczucie zazdrości, szybko to zignorowałam widząc, że Nataniel siedzi sam, więc skorzystałam z okazji i dosiadłam się.
- Cześć kochanie - szepnęłam chcąc wyglądać jak najbardziej naturalnie.
- Hej... Gdzie Ty byłaś? Czemu nie odpisałaś na esemesy?
- Co? Jakie esemesy? Nic nie dostałam. I spóźniłam się dlatego, że ...
- Ekhm - przerwał mi nauczyciel karcąc mnie wzrokiem. - Nie przeszkadzam Wam czasem?
- Nie, skądże... Przepraszam - odpowiedziałam spokojnie. Chwilę jeszcze popatrzył się na nas po czym kontynuuował lekcję.
- Powiem Ci na przerwie - wyszeptałam na co chłopak skinął głową i położył mi dłoń na udzie. Całą lekcję miałam wrażenie bycia obserwowaną i słyszałam chichot pewnej blondynki. Nie wiem czemu, ale jakoś jej nie lubię...
          Po lekcji zgarnęłam wszystkie przedmioty z ławki do torby i wybiegłam z klasy trzymając blondyna za rękę. Poszliśmy na klatkę schodową, gdyż głównie tam był spokój i cisza w szkole.
- No więc? Co chciałaś powiedzieć?
- Ja... Mam braci.
- Co? - Otworzył ze zdziwienia oczy.
- Wiesz, facet mojej mamy ma dwóch synów. Jeden ma dziesięć lat, drugi jest w naszym wieku. Od wczoraj mieszkają u mnie i nie wygląda na to, by zamierzali się wynieść. Do tego musiałam jechać razem z tym młodszym do jego szkoły i biegłam do nas, dlatego się spóźniłam. Matko, ja tego nie zniosę. Ten młodszy, William jest jeszcze okej, jest bardzo miły, ale jego brat... - aż ciarki mnie przeszły na my o nim. W tym momencie przyszła Melania. Wiedziałam od dawna, co Ona czuje do Nata, ale nie mogła powstrzymać się od zawistnych spojrzeń rzucanych w moją stronę i różnych tekstów z pozoru normalnych. Aż pluła jadem, zawsze się wtrącała, gdy widziała nas razem.
- Nat... Chodź ze mną do pokoju gospodarzy, musimy wypełnić parę dokumentów i zgłoszeń przyjęcia do szkoły.
- Eh... Jasne, już idę. Wybacz Des, później się zobaczymy, co?
- Okej...-  Patrzyłam chwilę jak odchodzili, brunetka rzuciła mi jeszcze tylko to jedno ze swoich spojrzeń. Mogła udawać kogo chciała, ale nie zmieni tego, kim jest. Nie rozumie, że Nat nic do niej nie czuje.
Posiedziałam jeszcze chwilę, po czym wyszłam ba dziedziniec. Myślałam, że rzucę się z dachu, gdy ujrzałam brązowookiego przede mną.
- Co Ty tu robisz, James?