piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział IX - Sucrette.

- O proszę, no kogo to moje oczka widzą - Kretyn udawał zaskoczonego.
- Poważnie, czego tutaj chcesz?
- Otóż zaczynam chodzić do liceum Słodki Amoris! - teatralnie rozłożył ręce, podobnie, jakby chciał mnie przytulić. - Cieszysz się?
- Spadaj.
- Oj oj, nie bądź taka niemiła, siostrzyczko - zrobił minę zbitego psa. Wiadomo, że robił to wszystko na pokaz, gdyż na dziedzińcu było dość dużo osób, w tym Kastiel z Sucrette na ławce.
- Tak właściwie, to Ty wiesz, że my nie jesteśmy rodzeństwem, prawda? Nie jesteśmy nawet rodzeństwem przyrodnim, nasi rodzice nie wzięli ze sobą ślubu i nie wezmą.
- To się jeszcze okaże. Jednak prawda, że nie chciałbym być bratem czegoś takiego jak Ty - zaśmiał się kpiąco.
- I vice versa, współczuję Twojemu bratu, że musi żyć z takim frajerem jak Ty - wiedziałam, że mówiąc o jego bracie wkraczam na cienki lód, gdyż William był jego oczkiem w głowie.
- Ty... Nigdy więcej nie wypowiadaj się o moim bracie albo pożałujesz - złapał mnie za sweter i lekko uniósł do góry z mordem w oczach.
- Pewnie teraz powinnam się bać, tak? A może paść na kolana i błagać o przebaczenie? - uśmiechnęłam się chamsko, będąc trochę ponad ziemią i dokończyłam już oschłym tonem - niedoczekanie Twoje. Jak dla mnie mógłbyś umrzeć - Zauważyłam jeszcze większy wkurw na jego twarzy. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby chciał mną rzucić, jednak ktoś mu przerwał. Chwycił mocno jego rękę zaciśniętą na materiale mojego swetra, odsunął go ode mnie, dzięki czemu znowu dotykałam ziemi nogami i przywalił mu z pięści w twarz. Usłyszałam piski paru dziewczyn, gdy zorientowałam się, że przede mną stał czerwonowłosy. James leżał powalony na ziemi trzymając się za obolałe miejsce, a ja tylko założyłam ręce na klatkę piersiową obserwując tę scenę.
- Masz jakiś problem, rudzielcu?! - Wrzasnął blondyn gdy już mógł utrzymać się na nogach.
- Ja Ci zaraz pokażę rudzielca! To Ty dopierdalasz się do Des! Rusz ją jeszcze raz a nogi z dupy powyrywam i ręce połamię! - James chwilę milczał po czym skierował słowa do mnie.
- Twój chłoptaś?
- Przyjaciel - Odpowiedziałam obojętnie spoglądając jeszcze na Sucrette, zauważając, że się patrzę posłała mi złowrogie spojrzenie, na co ja tylko zaśmiałam się cicho. Od jakiejś chwili nie słuchałam całkowicie rozmowy tych dwóch, zastanawiając się, co dziś zjem po powrocie do domu. Sama nie wiem kiedy, zaczęli się bić, a dziewczyny wrzeszczeć. Przyleciał nagle Nataniel, a za nim zauważyłam Lysandra. Oboje uspokoili awanturników, po czym spytali o co poszło. Nat zaczął wygłaszać swój monolog o tym, jak to James w pierwszym dniu szkolnym sprawił pierwsze dobre wrażenie. Nie żeby On się tym przejął. Posłał jeszcze tylko mi i Kasowi wkurwione spojrzenie i poszedł za Natem, zapewne załatwić formalności.
Nagle podbiegła do mnie Sucrette i zaczęła mi awanturę robić, jednak wystarczająco cicho, bym tylko ja ją usłyszała.
- To przez Ciebie! Czemu kazałaś Kasowi pobić się z tym blondynem?! - Spojrzałam na nią jak na ostatnią idiotkę.
- O czym Ty mówisz? Nikomu nie kazałam się z nikim bić, a już na pewno nie Kasowi. Jakbyś nie zauważyła, w ogóle dziś z nim nie gadałam.
- Kas jest mój, rozumiesz?! MÓJ! Nie waż się nawet zbliżyć do niego, bo pożałujesz! - zaczęła mi grozić palcem, przez co ja się już całkowicie roześmiałam. To było po prostu komiczne. Cała ta ich bójka, przyjście Nata i Lysa "na pomoc", Sucrette... W tym momencie czerwonowłosy i Lysander spojrzeli w naszą stronę. Widać było, że blondynka się zmieszała moją reakcją.
- Z czego się śmiejesz?!
- Z tego wszystkiego, hahaha... Wybacz, ale Kas to mój przyjaciel, i czy Ci się to podoba czy nie, będę z nim się nadal spotykać, jeśli tylko zechcę. Więc opanuj swoją chęć mordu i schowaj pazurki, zanim na serio się zdenerwuję - dziewczyna chwilę nie wiedziała co powiedzieć, jednak w końcu uniosła rękę do góry, jakby chcąc mi przywalić. Spokojnie się temu przyglądałam, dopóki jej dłoń nie znalazła się blisko mej twarzy. Szybko złapałam ją za rękę i mocno ścisnęłam, po czym za bluzkę przyciągnęłam ją do siebie, zaraz łapiąc za podbródek i prosto w oczy kpiąc z niej.
- Nie podnoś ręki na kogoś, kogo możliwości i siły nie znasz - odsunęłam się trochę i kopnęłam ją kolanem w brzuch, aż ta padła na kolana. Czułam na sobie wzrok każdej osoby na dziedzińcu, jednak ja patrzyłam jedynie na jedną osobę. Na Sucrette, która panikując próbowała złapać oddech. Po chwili zadzwonił dzwonek, a ja ulotniłam się z dziedzińca, zostawiając za sobą zdziwionych uczniów i przechodni. Teraz biologia...
          Wchodząc do klasy usiadłam w ostatniej ławce, tuż przy oknie. Wyciągnęłam zeszyt i długopis i podparłam głowę ręką patrząc za okno. Po chwili do klasy zaczęli się schodzić inni uczniowie. Kasa i Su o dziwo nie było, haha. Pewnie u pielęgniarki siedzą. Oboje dostali trochę, Kas od James'a - i na odwrót - a Su ode mnie. Jednak jej nie uderzyłam tak mocno, bez przesady... Do klasy razem z nauczycielką wszedł... James. Szlag by to trafił. Nie dość, że ta sama szkoła to jeszcze klasa. Uśmiechnął się chytrze na mój widok, przedstawił szybko klasie i zajął miejsce obok mnie.
- No co za przypadek, nie sądzisz?
- Raczej przekleństwo - odburknęłam. Jakiś czas później przyszedł do klasy Nat z Melanią, zajęli oczywiście pierwszą ławkę po środku. Zaraz po nich przyszedł Kas z przyklejoną do niego Sucrette. Na ten widok aż mnie zemdliło, ten tylko uśmiechnął się łobuzersko do mnie, co zignorowałam. Jak na złość, usiedli zaraz przed nami.
- Des, kto to, Twój chłopak? - Co za żenada. James pytał przecież o to samo. Widziałam niezadowolenie na twarzy blondwłosej, z powodu, iż Kas się do mnie nadal odzywa.
- Nie, nie znam go.
- No wiesz co?! Ranisz - wtrącił się brązowooki - jestem jej bratem.
- Nie jesteś.
- Jestem!
- Nie, nasi rodzice nie są małżeństwem.
- Jeszcze.
- Cisza! Przeszkadzam Wam może?- Odezwała się Pani Delanay.
- Właściwie to tak - odezwał się James. Ja pierdolę. On po prostu nie potrafi zrobić dobrego, pierwszego wrażenia...
- Ah tak?! James, Destiny, do Pani dyrektor! Kastiel Ty też!
- Ja nic nie zrobiłem!
- Ty zawsze coś robisz!
- Fakt...
- Jazda!
- Ja pierdolę - przeklnął pod nosem. Zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy. Szłam pomiędzy nimi, tak dla bezpieczeństwa. Chociaż co moje marne pięćdziesiąt kilogramów może zrobić przeciwko im obydwu? Najwyżej zejść z drogi.
- Ty gnoju, przez Ciebie muszę iść do starej. Zadowolony?!- Zaczął Kas idący po mojej prawej. Oboje trzymali ręce albo w kieszeniach kurtki, albo spodni.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Kurwa. Już wystarczająco często ją odwiedzam!
- I jak, podoba Ci się?
- Że co?
- No wiesz, młoda? Fajna dupa? - na te słowa spojrzałam rozbawiona na Kasa, który już...
- Ty skurwielu! - Miał wybuchnąć. Nie cierpiał, gdy sypano do niego takimi tekstami. Tu już nie chodzi o to, że Dyrektorka jest stara. Uparcie twierdził, że nie jest zboczeńcem. Chociaż, nie oszukujmy się. Każdy wie, że nim jest. Rzucił się znowu na James'a, "zgarniając" mnie na bok, gdyż stałam przed James'em. Zaczęli na siebie warczeć i syczeć, a ja stałam spokojnie z założonymi rękoma na klatce piersiowej przyglądając się im. Zawsze twierdziłam, że w bójki nie należy się mieszać, no chyba, że jesteś jak Jackie Chan lub Bruce Lee. Poza tym, znałam Kasa nie od wczoraj.  Wiedziałam, że jak jest wkurwiony, to lepiej z nim nie zaczynać na poważnie, bo się wyląduje w szpitalu. Dlatego też lekko klepnęłam go w ramię, by się odwrócił.
- Czego?! Ah, to Ty - bez zbędnych słów pociągnęłam go za bluzkę w stronę biura Dyrektorki. James przez resztę drogi gadał coś pod nosem, ale nie zwracaliśmy na niego większej uwagi. To znaczy, ja nie zwracałam.
- Proszę wejść - usłyszeliśmy zza drzwi przyjazny głos staruszki. Otworzyłam drzwi puszczając już bluzkę Kasa i weszłam do środka, a za mną ta dwójka z niezbyt przyjaznymi minami. Za biurkiem siedziała starsza, pulchna kobieta z okularami na nosie i o siwych włosach związanych w koka. Ubrana była we wściekle różowy jak to ja zwykłam mówić "mundur", a na kolanach trzymała psa, nie wiem jakiej rasy. Mina jej zrzedła, gdy zobaczyła czerwonowłosego.
- Eh... Panie Kastielu, co Pana znowu tutaj sprowadza? I dlaczego jest z Panem Pani Destiny i Pan James? W coś Ty ich znowu wpakował?
- Ja?! Słuchaj no Ty st... - w tym momencie przerwałam mu, uznając, że tak będzie lepiej dla całej naszej trójki.
- To może ja wyjaśnię. To jest mój przyrodni brat, James. Porozmawialiśmy chwilkę w klasie przed lekcją, Kastiel siedział przed nami. Pani Delanay przyszła i zaczęła na nas krzyczeć praktycznie za nic. Nic złego nie zrobiliśmy, więc nie rozumiem, dlaczego w tej chwili zamiast na lekcji, jesteśmy u Pani - Chłopcy nie odezwali się ani słowem, zapewne nie chcąc czegoś zepsuć. Dyrektorka zdziwiona patrzyła to na mnie, to na nich jakby analizując czy może w to uwierzyć.
- Ehh... No dobrze. Panie James, jest Pan tu nowy, więc nic Panu nie grozi, jedynie dostanie Pan upomnienie. Proszę nie przeszkadzać w lekcji. Za to Ty, Destiny, wiem, że jesteś grzeczną i miłą uczennicą. Wierzę Ci, prócz tego fragmentu o Kastielu. On nigdy nie jest niewinny, moja droga... - usłyszałam prychnięcie po prawej stronie i cichy śmiech z lewej.
- Najwyraźniej dzisiaj jest. On naprawdę nic nie zrobił, to niesprawiedliwe, by karać uczniów za nic.
- No dobrze, moja droga. Tym razem Ci odpuszczę, Panie Kastielu. Proszę podziękować Destiny. A teraz wracajcie na lekcje, dzieci - odetchnęłam z ulgą w duchu. Wyszliśmy na korytarz, zdecydowałam, że mi się nie chce wracać już na biologię. Tak więc resztę lekcji spędziłam w towarzystwie Kastiela i James'a. Trochę się uspokoili już i razem spalili papierosy, gdy do naszych uszu dotarł dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Mieliśmy dziś łącznie cztery lekcje, minęły już dwie, więc pozostało jeszcze wychowanie fizyczne. Bez zbędnych pożegnań czy czegoś w tym stylu, zostawiłam tych dwóch palaczy za sobą i skierowałam się na salę gimnastyczną. Przeszłam z niej do szatni dla dziewczyn i przebrałam się. Zmieniłam spodnie, potem buty, zdjęłam sweter i założyłam bluzę zapinając ją do połowy. Zamknęłam szafkę na kluczyk i weszłam na salę. O dziwo było już parę osób, więc postanowiłam się porozciągać. Gdy zadzwonił kolejny dzwonek, wszyscy weszli na salę. Kas idąc skinął do mnie głową, James się tylko arogancko uśmiechnął. Za nimi weszła Su i Amber ze świtą. Cała czwórka posłała mi spojrzenie pełne wyższości. Zignorowałam to. Na salę przyszli nauczyciele w sportowych strojach. Jedna kobieta i jeden mężczyzna. Chłopcy wyszli już z szatni, za to dziewczyny wciąż się przebierały. Kastiel podszedł do mnie szybkim krokiem i zrobił coś, co mnie zdziwiło. Oplótł moją talię swoimi rękoma i położył głowę na moim ramieniu przytulając mnie...
- K-Kas?! Co Ty robisz?
- Przytulam Cię - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- No tak, ale to do Ciebie nie podobne...
- Zamknij się - no a to już jest do niego podobne. - Nie psuj tej chwili. Czemu od jakiegoś czasu tak mnie traktujesz?
- To znaczy jak? - również objęłam go, zaciskając pięści na jego koszulce.
- Nie udawaj do cholery! Traktujesz mnie jak powietrze, przy mnie odzywasz się tylko wtedy, gdy ktoś inny jest z nami i to do tego kogoś gadasz. Na esemesy też nie odpisujesz, a z domu chciałaś mnie wywalić. O co Ci znowu do cholery chodzi?! - uniósł trochę głos nadal nie puszczając mnie.
- Ja... Kas, ja naprawdę nie chciałam Cię zranić... Nie wiem, ja po prostu...
- Ekhm.
Odwróciliśmy się w ekstremalnym tempie zauważając nauczycieli obok nas i odklejając się od siebie. No tak, zapomniałam, że mamy lekcję... Oj ja głupia.
- Poflirtować możecie po szkole. Teraz zajmijcie się lekcją. Kastiel! Na drugą połowę sali! - Odezwał się Pan Borys. Zauważyłam, jak Kastiel się lekko zarumienił. Co? ON?! Świat się kończy... Skinął tylko do mnie głową na odchodne i poszedł za Borysem, który tłumaczył, w co dzisiaj będą grać. Poczułam, jak robię się gorąca na twarzy. Ja pierdolę. Jeszcze Amber ze spółką przylazła.
- Oh, jakież to słodkie. Nie myśl sobie, że Kassi mógłby coś do Ciebie poczuć - zaczęła Amber, blondwłosa "Królowa szkoły" a reszta jej przytaknęła tymi pustymi łbami. Cała czwórka była ubrana na różowo, aż śmiać mi się zachciało widząc je.
- A co, Amber. Zazdrosna?
- Jaaaa?! Nigdy! Kassi MNIE kocha. Tylko jeszcze o tym nie wie.
- Kas nie cierpi, gdy się tak do niego mówi, a poza tym, to ja teraz jestem z nim bliżej, niż którakolwiek z Was KIEDYKOLWIEK z nim będzie. Także powodzenia i czółko! - Już zaczęłam się ulatniać, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
- Nie tak prędko. Zostaw go w spokoju, albo pożałujesz. Nie chcesz mieć z nami doczynienia - powiedziała pewnym siebie głosem Amber.
- I tak na codzień muszę oglądać Wasze parszywe mordy, cóż to za różnica? - poczułam, jak coraz mocniej ściska moją rękę, więc wolną uderzyłam ją z liścia w twarz. Była taka zdezorientowana, że natychmiast puściła moją rękę. Po chwili jednak zaczęła wkurwiać się coraz bardziej.
- Dziewczyny, brać ją! - po tych słowach zaczęłam się wycofywać, gdy nagle po moich obu stronach przeleciały dwie piłki, jak się okazało, do gry w nogę. Odwróciłam się i zauważyłam czyja to była sprawka. Chłopcy grali w piłkę, Kas i James uśmiechali się do mnie, ale nie tak, jak zazwyczaj. Tym razem to był przyjazny uśmiech. Niestety, nauczyciel to zauważył i wysłał ich do Dyrektorki. Razem z nimi ja musiałam iść, gdyż pustak poinformował nauczycieli, iż podniosłam na nią rękę.
- No, co macie mi do powiedzenia?! Ponownie spotykamy się w tym samym dniu, tym razem nie uwierzę Wam, iż nic nie zrobiliście! - wrzasnęła Dyrektorka, gdy my siedzieliśmy już u niej na krzesłach.
- Proszę Pani, ja to mogę wyjaśnić - odezwałam się.
- Słucham Cię, co masz mi do powiedzenia?!
- Otóż zaczepiła mnie Amber z koleżankami, chciały mi zrobić krzywdę, więc się broniłam. Kastiel i James tylko mi pomogli. Proszę ich nie winić...
- Przestań! - wtrącił się Kastiel - to nie Twoja wina, to Amber zaczęła. Dlaczego zawsze "kara" ją musi ominąć, tylko jakieś chujowe upomnienia dostaje gówno warte?!
- Panie Kastielu! - oburzyła się Dyrektorka i zaczęła się drzeć. Miałam wrażenie, jakby to trwało przynajmniej z godzinę. James z Kasem zaczęli klnąć i kłócić się z Dyrektorką, co mnie lekko zszokowało... I tak wszystko skończyło się zawieszeniem ich obu na dwa dni. Co prawda, krótko, ale jednak. Ja dostałam tylko naganę za tą akcję z Amber. Gdy wyszliśmy, ostatnia lekcja się kończyła. Na dziedzińcu chłopcy stwierdzili, iż i tak nie ma po co wracać, więc wyjęli papierosy i zaczęli palić. Ja jednak wróciłam na salę, nauczycielka kazała mi się przebrać, lecz ja tylko zabrałam swoje rzeczy i po dzwonku wyszłam z sali gimnastycznej. Wpadłam na Kasa, który kazał mi zaczekać na siebie, więc oparłam się o ścianę budynku.
W pewnym momencie z sali wyszła Amber ze świtą po czym skierowały się w moją stronę. Nie to, żebym się ich bała, po prostu cztery przeciwko jednej to nie jest zbyt wyrównana walka.
- Hahaha, i co? Już Cię wywalono ze szkoły?
- Chciałabyś, co? Przykro mi, muszę Cię oświecić. To Kasa i James'a zawieszono.
- James'a...? Ah tak, ten słodki blondyn - nie mogłam się powstrzymać i wywróciłam oczami. "Słodki"... Hahahaha, ta jasne. - W każdym razie, to Twoja wina! Gdybyś mnie nie uderzyła, nie doszłoby do tego. Przez Kassiego i James'a Charlotte i Li wylądowały u pielęgniarki! Pożałujesz tego - nie mogłam się powstrzymać i aż ziewnęłam.
- Wiesz, to bardzo przykre i w ogóle, ale to nie moja wina. I weź Ty się odwal w końcu ode mnie, bo Twoje groźby obrócą się kiedyś przeciwko Tobie - w tym momencie z sali wyszedł Kas z Lysem. Pożegnali się ze sobą, gdyż białowłosy przyjaciel Kastiela gdzieś się śpieszył.
- Kassi! - pisnęła Amber równocześnie co Sucrette na jego widok.
- Kto Wam pozwolił tak do mnie mówić? Chyba mówiłem już, że mnie to wkurwia, tak?! I czego Wy znowu chcecie od Des?
- Oh... Niczego, Kas, hihihi... Tak rozmawiałyśmy.
- "Rozmawiałyście", co?
- Nie rozumiem o co Ci chodzi! - Krzyknęła Sucrette.
- O kurwa świętego Mikołaja! Odwalcie się od niej, bo osobiście Was upierdolę- po tych słowach złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę naszego bloku. Przypomniałam sobie, że nie poczekaliśmy na James'a i muszę odebrać ze szkoły William'a. Wyęłam z torby telefon i wybrałam numer James'a, który wcześniej mi podał.
- Halo? - Odezwał się głos po drugiej stronie. Mnie nadal czerwonowłosy prowadził w stronę bloku. - Des? Gdzie Wy poszliście?
- Słuchaj, możesz odebrać William'a ze szkoły? Ja nie mogę... - usłyszałam westchnięcie po drugiej stronie.
- No dobra.
- Wiesz gdzie masz iść?
- Zajmuję się nim odkąd się urodził, jak mógłbym nie wiedzieć?!
- Dobra, to do zobaczenia w domu - odpowiedziałam szybko po czym rozłączyłam się i z powrotem schowałam telefon. Zaskoczyły mnie te słowa, "zajmuję się nim odkąd się urodził"... A co z ich matką? Czy ojcem? Rozmyślając nad tym doszliśmy z Kasem na miejsce. Całą drogę nie odezwał się ani słowem. Skierował się od razu do windy, czemu ja się opierałam.
- Nie bój się - powiedział stanowczo patrząc mi w oczy. Dopiero teraz do mnie dotarło, jak piękne oczy ma. A znamy się jebane trzynaście lat! Nie wiem czemu, ale patrząc w jego oczy nie bałam się dłużej wejść do windy, ruchomej trumny. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nikt w szkole nie zwracał uwagi na moją barwę oczu. Zapewne pomyśleli, że to soczewki...
Pojechaliśmy w ciszy na górę, Kas ciągle trzymał mnie za rękę. Podejrzewam, że chciał mnie w ten sposób uspokoić. Gdy winda stanęła, weszliśmy do mieszkania Kasa. A właściwie to wepchnął mnie do środka bez pytania o zdanie. Założyłam ręce na klatce piersiowej, co weszło mi już w nawyk i przeszłam do kuchni, patrząc na te porozwalane ubrania na podłodze. Nie wiedząc kiedy, podszedł do mnie i przytulił mnie od tyłu ponownie kładąc głowę na moim ramieniu, przez co aż ciarki mnie przeszły. Fakt, że już nie raz się przytulaliśmy, byliśmy nawet bliżej ze sobą, ale tym razem było jakoś inaczej. Sama nie wiem, jak to nazwać...
- Co chciałaś mi wtedy powiedzieć? - Usłyszałam jego szept przy moim uchu i oddech owiewający moją szyję.
- Eh... Ja... Sama nie wiem. Kas, ja naprawdę nie chciałam Cię przez to zranić... Po prostu... Wiesz, jak u mnie w domu jest, a Ty po prostu ot tak skierowałeś całą uwagę na tą całą Sucrette... Może nie powinno, ale ... Zabolało mnie to - w tym momencie Kas obrócił mnie przodem do siebie i spojrzał mi w oczy, przez co trochę się zdziwiłam. Rzadko był aż tak poważny.
- Mogłaś powiedzieć. Pisałem do Ciebie, nie odpisywałaś to myślałem, że się obraziłaś.
- Co? A-Ale... Ja nie dostałam żadnego esemesa ani nic.
- Dobra, to już nieważne. Nie gniewasz się?
- N-Nie...- ponownie na niego spojrzałam, tym razem uśmiechał się lekko. Nie wiem, ile tak wgapialiśmy się w siebie. Tę chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Ktoś dzwonił. Myślałam, że Kastiel mnie puści, lecz ten tylko mocniej mnie przytulił do siebie. Odebrałam telefon nie sprawdzając kto to. Do mojego ucha od razu dobiegł tak dobrze znany mi głos.
- Ty suko!

12 komentarzy:

  1. Ciekawie, ciekawie nie powiem...
    Kochana lubię bardzo twoje opowiadanie pisz je dalej BUZIAKI :) Ana

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie, ciekawie nie powiem...
    Kochana, kocham twoje opowiadanie pisz je dalej, bo masz prawdziwy talent BUZIAKI
    Ana

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! ;)) Pisz dalej. Jest naprawdę ciekawie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne !!!!
    Pisz dalej. Jest naprawdę ciekawie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy następny rozdział?? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem ciekawa xd

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  6. Super !!! Kiedy next ? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zżera mnie ciekawość, co dalej, więc przesyłam Ci chęci do pisania, byś jak najszybciej coś wstawila :)
    Pozdrawiam i ściskam :*
    ///przy okazji życzę wesołych świąt/// ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawość zżera mnie od środka, więc daj już następny rozdział... ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Witajcie~! Wybaczcie mi tę chwilową nieobecność, uciekła ze mnie wena ;_; Postaram się dodać nowy rozdział jeszcze w tym tygodniu. Dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowa, naprawdę *˙︶˙*)ノ
    Szczęśliwego nowego roku dla każdego z nas~!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękujemy, nie mogę się doczekać ^-^ !! ;3

    OdpowiedzUsuń