piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział IX - Sucrette.

- O proszę, no kogo to moje oczka widzą - Kretyn udawał zaskoczonego.
- Poważnie, czego tutaj chcesz?
- Otóż zaczynam chodzić do liceum Słodki Amoris! - teatralnie rozłożył ręce, podobnie, jakby chciał mnie przytulić. - Cieszysz się?
- Spadaj.
- Oj oj, nie bądź taka niemiła, siostrzyczko - zrobił minę zbitego psa. Wiadomo, że robił to wszystko na pokaz, gdyż na dziedzińcu było dość dużo osób, w tym Kastiel z Sucrette na ławce.
- Tak właściwie, to Ty wiesz, że my nie jesteśmy rodzeństwem, prawda? Nie jesteśmy nawet rodzeństwem przyrodnim, nasi rodzice nie wzięli ze sobą ślubu i nie wezmą.
- To się jeszcze okaże. Jednak prawda, że nie chciałbym być bratem czegoś takiego jak Ty - zaśmiał się kpiąco.
- I vice versa, współczuję Twojemu bratu, że musi żyć z takim frajerem jak Ty - wiedziałam, że mówiąc o jego bracie wkraczam na cienki lód, gdyż William był jego oczkiem w głowie.
- Ty... Nigdy więcej nie wypowiadaj się o moim bracie albo pożałujesz - złapał mnie za sweter i lekko uniósł do góry z mordem w oczach.
- Pewnie teraz powinnam się bać, tak? A może paść na kolana i błagać o przebaczenie? - uśmiechnęłam się chamsko, będąc trochę ponad ziemią i dokończyłam już oschłym tonem - niedoczekanie Twoje. Jak dla mnie mógłbyś umrzeć - Zauważyłam jeszcze większy wkurw na jego twarzy. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby chciał mną rzucić, jednak ktoś mu przerwał. Chwycił mocno jego rękę zaciśniętą na materiale mojego swetra, odsunął go ode mnie, dzięki czemu znowu dotykałam ziemi nogami i przywalił mu z pięści w twarz. Usłyszałam piski paru dziewczyn, gdy zorientowałam się, że przede mną stał czerwonowłosy. James leżał powalony na ziemi trzymając się za obolałe miejsce, a ja tylko założyłam ręce na klatkę piersiową obserwując tę scenę.
- Masz jakiś problem, rudzielcu?! - Wrzasnął blondyn gdy już mógł utrzymać się na nogach.
- Ja Ci zaraz pokażę rudzielca! To Ty dopierdalasz się do Des! Rusz ją jeszcze raz a nogi z dupy powyrywam i ręce połamię! - James chwilę milczał po czym skierował słowa do mnie.
- Twój chłoptaś?
- Przyjaciel - Odpowiedziałam obojętnie spoglądając jeszcze na Sucrette, zauważając, że się patrzę posłała mi złowrogie spojrzenie, na co ja tylko zaśmiałam się cicho. Od jakiejś chwili nie słuchałam całkowicie rozmowy tych dwóch, zastanawiając się, co dziś zjem po powrocie do domu. Sama nie wiem kiedy, zaczęli się bić, a dziewczyny wrzeszczeć. Przyleciał nagle Nataniel, a za nim zauważyłam Lysandra. Oboje uspokoili awanturników, po czym spytali o co poszło. Nat zaczął wygłaszać swój monolog o tym, jak to James w pierwszym dniu szkolnym sprawił pierwsze dobre wrażenie. Nie żeby On się tym przejął. Posłał jeszcze tylko mi i Kasowi wkurwione spojrzenie i poszedł za Natem, zapewne załatwić formalności.
Nagle podbiegła do mnie Sucrette i zaczęła mi awanturę robić, jednak wystarczająco cicho, bym tylko ja ją usłyszała.
- To przez Ciebie! Czemu kazałaś Kasowi pobić się z tym blondynem?! - Spojrzałam na nią jak na ostatnią idiotkę.
- O czym Ty mówisz? Nikomu nie kazałam się z nikim bić, a już na pewno nie Kasowi. Jakbyś nie zauważyła, w ogóle dziś z nim nie gadałam.
- Kas jest mój, rozumiesz?! MÓJ! Nie waż się nawet zbliżyć do niego, bo pożałujesz! - zaczęła mi grozić palcem, przez co ja się już całkowicie roześmiałam. To było po prostu komiczne. Cała ta ich bójka, przyjście Nata i Lysa "na pomoc", Sucrette... W tym momencie czerwonowłosy i Lysander spojrzeli w naszą stronę. Widać było, że blondynka się zmieszała moją reakcją.
- Z czego się śmiejesz?!
- Z tego wszystkiego, hahaha... Wybacz, ale Kas to mój przyjaciel, i czy Ci się to podoba czy nie, będę z nim się nadal spotykać, jeśli tylko zechcę. Więc opanuj swoją chęć mordu i schowaj pazurki, zanim na serio się zdenerwuję - dziewczyna chwilę nie wiedziała co powiedzieć, jednak w końcu uniosła rękę do góry, jakby chcąc mi przywalić. Spokojnie się temu przyglądałam, dopóki jej dłoń nie znalazła się blisko mej twarzy. Szybko złapałam ją za rękę i mocno ścisnęłam, po czym za bluzkę przyciągnęłam ją do siebie, zaraz łapiąc za podbródek i prosto w oczy kpiąc z niej.
- Nie podnoś ręki na kogoś, kogo możliwości i siły nie znasz - odsunęłam się trochę i kopnęłam ją kolanem w brzuch, aż ta padła na kolana. Czułam na sobie wzrok każdej osoby na dziedzińcu, jednak ja patrzyłam jedynie na jedną osobę. Na Sucrette, która panikując próbowała złapać oddech. Po chwili zadzwonił dzwonek, a ja ulotniłam się z dziedzińca, zostawiając za sobą zdziwionych uczniów i przechodni. Teraz biologia...
          Wchodząc do klasy usiadłam w ostatniej ławce, tuż przy oknie. Wyciągnęłam zeszyt i długopis i podparłam głowę ręką patrząc za okno. Po chwili do klasy zaczęli się schodzić inni uczniowie. Kasa i Su o dziwo nie było, haha. Pewnie u pielęgniarki siedzą. Oboje dostali trochę, Kas od James'a - i na odwrót - a Su ode mnie. Jednak jej nie uderzyłam tak mocno, bez przesady... Do klasy razem z nauczycielką wszedł... James. Szlag by to trafił. Nie dość, że ta sama szkoła to jeszcze klasa. Uśmiechnął się chytrze na mój widok, przedstawił szybko klasie i zajął miejsce obok mnie.
- No co za przypadek, nie sądzisz?
- Raczej przekleństwo - odburknęłam. Jakiś czas później przyszedł do klasy Nat z Melanią, zajęli oczywiście pierwszą ławkę po środku. Zaraz po nich przyszedł Kas z przyklejoną do niego Sucrette. Na ten widok aż mnie zemdliło, ten tylko uśmiechnął się łobuzersko do mnie, co zignorowałam. Jak na złość, usiedli zaraz przed nami.
- Des, kto to, Twój chłopak? - Co za żenada. James pytał przecież o to samo. Widziałam niezadowolenie na twarzy blondwłosej, z powodu, iż Kas się do mnie nadal odzywa.
- Nie, nie znam go.
- No wiesz co?! Ranisz - wtrącił się brązowooki - jestem jej bratem.
- Nie jesteś.
- Jestem!
- Nie, nasi rodzice nie są małżeństwem.
- Jeszcze.
- Cisza! Przeszkadzam Wam może?- Odezwała się Pani Delanay.
- Właściwie to tak - odezwał się James. Ja pierdolę. On po prostu nie potrafi zrobić dobrego, pierwszego wrażenia...
- Ah tak?! James, Destiny, do Pani dyrektor! Kastiel Ty też!
- Ja nic nie zrobiłem!
- Ty zawsze coś robisz!
- Fakt...
- Jazda!
- Ja pierdolę - przeklnął pod nosem. Zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy. Szłam pomiędzy nimi, tak dla bezpieczeństwa. Chociaż co moje marne pięćdziesiąt kilogramów może zrobić przeciwko im obydwu? Najwyżej zejść z drogi.
- Ty gnoju, przez Ciebie muszę iść do starej. Zadowolony?!- Zaczął Kas idący po mojej prawej. Oboje trzymali ręce albo w kieszeniach kurtki, albo spodni.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Kurwa. Już wystarczająco często ją odwiedzam!
- I jak, podoba Ci się?
- Że co?
- No wiesz, młoda? Fajna dupa? - na te słowa spojrzałam rozbawiona na Kasa, który już...
- Ty skurwielu! - Miał wybuchnąć. Nie cierpiał, gdy sypano do niego takimi tekstami. Tu już nie chodzi o to, że Dyrektorka jest stara. Uparcie twierdził, że nie jest zboczeńcem. Chociaż, nie oszukujmy się. Każdy wie, że nim jest. Rzucił się znowu na James'a, "zgarniając" mnie na bok, gdyż stałam przed James'em. Zaczęli na siebie warczeć i syczeć, a ja stałam spokojnie z założonymi rękoma na klatce piersiowej przyglądając się im. Zawsze twierdziłam, że w bójki nie należy się mieszać, no chyba, że jesteś jak Jackie Chan lub Bruce Lee. Poza tym, znałam Kasa nie od wczoraj.  Wiedziałam, że jak jest wkurwiony, to lepiej z nim nie zaczynać na poważnie, bo się wyląduje w szpitalu. Dlatego też lekko klepnęłam go w ramię, by się odwrócił.
- Czego?! Ah, to Ty - bez zbędnych słów pociągnęłam go za bluzkę w stronę biura Dyrektorki. James przez resztę drogi gadał coś pod nosem, ale nie zwracaliśmy na niego większej uwagi. To znaczy, ja nie zwracałam.
- Proszę wejść - usłyszeliśmy zza drzwi przyjazny głos staruszki. Otworzyłam drzwi puszczając już bluzkę Kasa i weszłam do środka, a za mną ta dwójka z niezbyt przyjaznymi minami. Za biurkiem siedziała starsza, pulchna kobieta z okularami na nosie i o siwych włosach związanych w koka. Ubrana była we wściekle różowy jak to ja zwykłam mówić "mundur", a na kolanach trzymała psa, nie wiem jakiej rasy. Mina jej zrzedła, gdy zobaczyła czerwonowłosego.
- Eh... Panie Kastielu, co Pana znowu tutaj sprowadza? I dlaczego jest z Panem Pani Destiny i Pan James? W coś Ty ich znowu wpakował?
- Ja?! Słuchaj no Ty st... - w tym momencie przerwałam mu, uznając, że tak będzie lepiej dla całej naszej trójki.
- To może ja wyjaśnię. To jest mój przyrodni brat, James. Porozmawialiśmy chwilkę w klasie przed lekcją, Kastiel siedział przed nami. Pani Delanay przyszła i zaczęła na nas krzyczeć praktycznie za nic. Nic złego nie zrobiliśmy, więc nie rozumiem, dlaczego w tej chwili zamiast na lekcji, jesteśmy u Pani - Chłopcy nie odezwali się ani słowem, zapewne nie chcąc czegoś zepsuć. Dyrektorka zdziwiona patrzyła to na mnie, to na nich jakby analizując czy może w to uwierzyć.
- Ehh... No dobrze. Panie James, jest Pan tu nowy, więc nic Panu nie grozi, jedynie dostanie Pan upomnienie. Proszę nie przeszkadzać w lekcji. Za to Ty, Destiny, wiem, że jesteś grzeczną i miłą uczennicą. Wierzę Ci, prócz tego fragmentu o Kastielu. On nigdy nie jest niewinny, moja droga... - usłyszałam prychnięcie po prawej stronie i cichy śmiech z lewej.
- Najwyraźniej dzisiaj jest. On naprawdę nic nie zrobił, to niesprawiedliwe, by karać uczniów za nic.
- No dobrze, moja droga. Tym razem Ci odpuszczę, Panie Kastielu. Proszę podziękować Destiny. A teraz wracajcie na lekcje, dzieci - odetchnęłam z ulgą w duchu. Wyszliśmy na korytarz, zdecydowałam, że mi się nie chce wracać już na biologię. Tak więc resztę lekcji spędziłam w towarzystwie Kastiela i James'a. Trochę się uspokoili już i razem spalili papierosy, gdy do naszych uszu dotarł dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Mieliśmy dziś łącznie cztery lekcje, minęły już dwie, więc pozostało jeszcze wychowanie fizyczne. Bez zbędnych pożegnań czy czegoś w tym stylu, zostawiłam tych dwóch palaczy za sobą i skierowałam się na salę gimnastyczną. Przeszłam z niej do szatni dla dziewczyn i przebrałam się. Zmieniłam spodnie, potem buty, zdjęłam sweter i założyłam bluzę zapinając ją do połowy. Zamknęłam szafkę na kluczyk i weszłam na salę. O dziwo było już parę osób, więc postanowiłam się porozciągać. Gdy zadzwonił kolejny dzwonek, wszyscy weszli na salę. Kas idąc skinął do mnie głową, James się tylko arogancko uśmiechnął. Za nimi weszła Su i Amber ze świtą. Cała czwórka posłała mi spojrzenie pełne wyższości. Zignorowałam to. Na salę przyszli nauczyciele w sportowych strojach. Jedna kobieta i jeden mężczyzna. Chłopcy wyszli już z szatni, za to dziewczyny wciąż się przebierały. Kastiel podszedł do mnie szybkim krokiem i zrobił coś, co mnie zdziwiło. Oplótł moją talię swoimi rękoma i położył głowę na moim ramieniu przytulając mnie...
- K-Kas?! Co Ty robisz?
- Przytulam Cię - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- No tak, ale to do Ciebie nie podobne...
- Zamknij się - no a to już jest do niego podobne. - Nie psuj tej chwili. Czemu od jakiegoś czasu tak mnie traktujesz?
- To znaczy jak? - również objęłam go, zaciskając pięści na jego koszulce.
- Nie udawaj do cholery! Traktujesz mnie jak powietrze, przy mnie odzywasz się tylko wtedy, gdy ktoś inny jest z nami i to do tego kogoś gadasz. Na esemesy też nie odpisujesz, a z domu chciałaś mnie wywalić. O co Ci znowu do cholery chodzi?! - uniósł trochę głos nadal nie puszczając mnie.
- Ja... Kas, ja naprawdę nie chciałam Cię zranić... Nie wiem, ja po prostu...
- Ekhm.
Odwróciliśmy się w ekstremalnym tempie zauważając nauczycieli obok nas i odklejając się od siebie. No tak, zapomniałam, że mamy lekcję... Oj ja głupia.
- Poflirtować możecie po szkole. Teraz zajmijcie się lekcją. Kastiel! Na drugą połowę sali! - Odezwał się Pan Borys. Zauważyłam, jak Kastiel się lekko zarumienił. Co? ON?! Świat się kończy... Skinął tylko do mnie głową na odchodne i poszedł za Borysem, który tłumaczył, w co dzisiaj będą grać. Poczułam, jak robię się gorąca na twarzy. Ja pierdolę. Jeszcze Amber ze spółką przylazła.
- Oh, jakież to słodkie. Nie myśl sobie, że Kassi mógłby coś do Ciebie poczuć - zaczęła Amber, blondwłosa "Królowa szkoły" a reszta jej przytaknęła tymi pustymi łbami. Cała czwórka była ubrana na różowo, aż śmiać mi się zachciało widząc je.
- A co, Amber. Zazdrosna?
- Jaaaa?! Nigdy! Kassi MNIE kocha. Tylko jeszcze o tym nie wie.
- Kas nie cierpi, gdy się tak do niego mówi, a poza tym, to ja teraz jestem z nim bliżej, niż którakolwiek z Was KIEDYKOLWIEK z nim będzie. Także powodzenia i czółko! - Już zaczęłam się ulatniać, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
- Nie tak prędko. Zostaw go w spokoju, albo pożałujesz. Nie chcesz mieć z nami doczynienia - powiedziała pewnym siebie głosem Amber.
- I tak na codzień muszę oglądać Wasze parszywe mordy, cóż to za różnica? - poczułam, jak coraz mocniej ściska moją rękę, więc wolną uderzyłam ją z liścia w twarz. Była taka zdezorientowana, że natychmiast puściła moją rękę. Po chwili jednak zaczęła wkurwiać się coraz bardziej.
- Dziewczyny, brać ją! - po tych słowach zaczęłam się wycofywać, gdy nagle po moich obu stronach przeleciały dwie piłki, jak się okazało, do gry w nogę. Odwróciłam się i zauważyłam czyja to była sprawka. Chłopcy grali w piłkę, Kas i James uśmiechali się do mnie, ale nie tak, jak zazwyczaj. Tym razem to był przyjazny uśmiech. Niestety, nauczyciel to zauważył i wysłał ich do Dyrektorki. Razem z nimi ja musiałam iść, gdyż pustak poinformował nauczycieli, iż podniosłam na nią rękę.
- No, co macie mi do powiedzenia?! Ponownie spotykamy się w tym samym dniu, tym razem nie uwierzę Wam, iż nic nie zrobiliście! - wrzasnęła Dyrektorka, gdy my siedzieliśmy już u niej na krzesłach.
- Proszę Pani, ja to mogę wyjaśnić - odezwałam się.
- Słucham Cię, co masz mi do powiedzenia?!
- Otóż zaczepiła mnie Amber z koleżankami, chciały mi zrobić krzywdę, więc się broniłam. Kastiel i James tylko mi pomogli. Proszę ich nie winić...
- Przestań! - wtrącił się Kastiel - to nie Twoja wina, to Amber zaczęła. Dlaczego zawsze "kara" ją musi ominąć, tylko jakieś chujowe upomnienia dostaje gówno warte?!
- Panie Kastielu! - oburzyła się Dyrektorka i zaczęła się drzeć. Miałam wrażenie, jakby to trwało przynajmniej z godzinę. James z Kasem zaczęli klnąć i kłócić się z Dyrektorką, co mnie lekko zszokowało... I tak wszystko skończyło się zawieszeniem ich obu na dwa dni. Co prawda, krótko, ale jednak. Ja dostałam tylko naganę za tą akcję z Amber. Gdy wyszliśmy, ostatnia lekcja się kończyła. Na dziedzińcu chłopcy stwierdzili, iż i tak nie ma po co wracać, więc wyjęli papierosy i zaczęli palić. Ja jednak wróciłam na salę, nauczycielka kazała mi się przebrać, lecz ja tylko zabrałam swoje rzeczy i po dzwonku wyszłam z sali gimnastycznej. Wpadłam na Kasa, który kazał mi zaczekać na siebie, więc oparłam się o ścianę budynku.
W pewnym momencie z sali wyszła Amber ze świtą po czym skierowały się w moją stronę. Nie to, żebym się ich bała, po prostu cztery przeciwko jednej to nie jest zbyt wyrównana walka.
- Hahaha, i co? Już Cię wywalono ze szkoły?
- Chciałabyś, co? Przykro mi, muszę Cię oświecić. To Kasa i James'a zawieszono.
- James'a...? Ah tak, ten słodki blondyn - nie mogłam się powstrzymać i wywróciłam oczami. "Słodki"... Hahahaha, ta jasne. - W każdym razie, to Twoja wina! Gdybyś mnie nie uderzyła, nie doszłoby do tego. Przez Kassiego i James'a Charlotte i Li wylądowały u pielęgniarki! Pożałujesz tego - nie mogłam się powstrzymać i aż ziewnęłam.
- Wiesz, to bardzo przykre i w ogóle, ale to nie moja wina. I weź Ty się odwal w końcu ode mnie, bo Twoje groźby obrócą się kiedyś przeciwko Tobie - w tym momencie z sali wyszedł Kas z Lysem. Pożegnali się ze sobą, gdyż białowłosy przyjaciel Kastiela gdzieś się śpieszył.
- Kassi! - pisnęła Amber równocześnie co Sucrette na jego widok.
- Kto Wam pozwolił tak do mnie mówić? Chyba mówiłem już, że mnie to wkurwia, tak?! I czego Wy znowu chcecie od Des?
- Oh... Niczego, Kas, hihihi... Tak rozmawiałyśmy.
- "Rozmawiałyście", co?
- Nie rozumiem o co Ci chodzi! - Krzyknęła Sucrette.
- O kurwa świętego Mikołaja! Odwalcie się od niej, bo osobiście Was upierdolę- po tych słowach złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę naszego bloku. Przypomniałam sobie, że nie poczekaliśmy na James'a i muszę odebrać ze szkoły William'a. Wyęłam z torby telefon i wybrałam numer James'a, który wcześniej mi podał.
- Halo? - Odezwał się głos po drugiej stronie. Mnie nadal czerwonowłosy prowadził w stronę bloku. - Des? Gdzie Wy poszliście?
- Słuchaj, możesz odebrać William'a ze szkoły? Ja nie mogę... - usłyszałam westchnięcie po drugiej stronie.
- No dobra.
- Wiesz gdzie masz iść?
- Zajmuję się nim odkąd się urodził, jak mógłbym nie wiedzieć?!
- Dobra, to do zobaczenia w domu - odpowiedziałam szybko po czym rozłączyłam się i z powrotem schowałam telefon. Zaskoczyły mnie te słowa, "zajmuję się nim odkąd się urodził"... A co z ich matką? Czy ojcem? Rozmyślając nad tym doszliśmy z Kasem na miejsce. Całą drogę nie odezwał się ani słowem. Skierował się od razu do windy, czemu ja się opierałam.
- Nie bój się - powiedział stanowczo patrząc mi w oczy. Dopiero teraz do mnie dotarło, jak piękne oczy ma. A znamy się jebane trzynaście lat! Nie wiem czemu, ale patrząc w jego oczy nie bałam się dłużej wejść do windy, ruchomej trumny. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nikt w szkole nie zwracał uwagi na moją barwę oczu. Zapewne pomyśleli, że to soczewki...
Pojechaliśmy w ciszy na górę, Kas ciągle trzymał mnie za rękę. Podejrzewam, że chciał mnie w ten sposób uspokoić. Gdy winda stanęła, weszliśmy do mieszkania Kasa. A właściwie to wepchnął mnie do środka bez pytania o zdanie. Założyłam ręce na klatce piersiowej, co weszło mi już w nawyk i przeszłam do kuchni, patrząc na te porozwalane ubrania na podłodze. Nie wiedząc kiedy, podszedł do mnie i przytulił mnie od tyłu ponownie kładąc głowę na moim ramieniu, przez co aż ciarki mnie przeszły. Fakt, że już nie raz się przytulaliśmy, byliśmy nawet bliżej ze sobą, ale tym razem było jakoś inaczej. Sama nie wiem, jak to nazwać...
- Co chciałaś mi wtedy powiedzieć? - Usłyszałam jego szept przy moim uchu i oddech owiewający moją szyję.
- Eh... Ja... Sama nie wiem. Kas, ja naprawdę nie chciałam Cię przez to zranić... Po prostu... Wiesz, jak u mnie w domu jest, a Ty po prostu ot tak skierowałeś całą uwagę na tą całą Sucrette... Może nie powinno, ale ... Zabolało mnie to - w tym momencie Kas obrócił mnie przodem do siebie i spojrzał mi w oczy, przez co trochę się zdziwiłam. Rzadko był aż tak poważny.
- Mogłaś powiedzieć. Pisałem do Ciebie, nie odpisywałaś to myślałem, że się obraziłaś.
- Co? A-Ale... Ja nie dostałam żadnego esemesa ani nic.
- Dobra, to już nieważne. Nie gniewasz się?
- N-Nie...- ponownie na niego spojrzałam, tym razem uśmiechał się lekko. Nie wiem, ile tak wgapialiśmy się w siebie. Tę chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Ktoś dzwonił. Myślałam, że Kastiel mnie puści, lecz ten tylko mocniej mnie przytulił do siebie. Odebrałam telefon nie sprawdzając kto to. Do mojego ucha od razu dobiegł tak dobrze znany mi głos.
- Ty suko!

środa, 2 grudnia 2015

Rozdział VIII - Adopcja?!

Witam~!
Otóż zastanawiam się od kilku dni, czy by nie stworzyć nowego opowiadania (co nie znaczy, że to porzucę). Co do tego rozdziału, nie wiedziałam za bardzo jak mam go stworzyć, ale w końcu się udało. :_:
Dajcie mi znać co sądzicie o moim pomyśle na nowe opowiadanie w komentarzach. Nie wiem dokładnie, o czym miałoby ono być, czy o SF, czy np. jakieś tam wymyślone przeze mnie >.< Zastanawiam się również nad one-shotami z różnych anime.
W każdym razie, życzę miłego czytania. (*^ω^*)

***

      Gdzie ten kretyn? Kazał mi zaczekać na siebie, żebyśmy poszli razem na rozpoczęcie roku, jednak pierw musiał odprowadzić Demona do domu. Zapewne wybrał windę, gdyż schody wybierał tylko, gdy szliśmy razem. Więc czemu to tyle mu zajmuje?! Z moich przemyśleń wyrwał mnie huk drzwi, a przede mną stanął czerwony łeb.
- No nareszcie, co Ty tam tyle robiłeś?
- Winda się zacięła.- Na te słowa aż zadrżałam. Skierowaliśmy się w stronę szkoły, nie odzywając do siebie już ani słowem. Miałam tylko nadzieję, aby zza rogu nie wyskoczył blondyn, nie chciałam mieć go na sumieniu. Usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Ucieszyłam się, gdy na wyświetlaczu widniał napis "Mama dzwoni...". Miała być na moim rozpoczęciu roku, ostatni raz na nim była, gdy miałam sześć lat, więc brakowało mi tego. To fakt, że moja matka nie poświęcała mi prawie w ogóle czasu, tylko praca i coraz to nowy facet, który chciał tylko jednego - seksu. No, rzadko kiedy pieniędzy, ale tak też się zdarzało, gdyż moja matka była nawet bogata. Myślała, że kupi mi to czy tamto i będzie okej. Ucieszona odebrałam telefon.
- Mamo? Gdzie jesteś? Z Kastielem właśnie idziemy do szkoły, za dziewiętnaście minut odbędzie się apel...
- Skarbie, obawiam się, że nie będę mogła pojawić się... Mam nadmiar pracy, dopiero co wróciłam do domu i mam migrenę... Miałam nadzieję, że jeszcze Cię zastanę w domu.- Po tych słowach uśmiech znikł mi z twarzy, stanęłam na środku chodnika ściskając komórkę w dłoni. Znowu mnie zawiodła. Znowu wykręcała się takimi żałosnymi wymówkami. Na co ja liczyłam? To właściwie moja wina, bo uwierzyłam w to, że moja matka może naprawdę chcieć odnowić ze mną kontakt...- Słonko? Jesteś tam? Nie gniewaj się, wiesz, że chciałabym przyjść...
- Nie kłam do cholery.- Słysząc ciszę po drugiej stronie postanowiłam kontynuować.- Nawet na głupi apel przyjść nie możesz?! Posiedzieć chwilę na trybunach, poudawać kochaną matkę?! Co jest dla Ciebie ważniejsze, praca czy córka?!
- Kochanie, wiesz przecież, że Cię ko...
- Nie kłam. Jestem dla Ciebie nikim i zawsze byłam, przyznaj to w końcu! Córka to dla Ciebie tylko narzędzie do pracy i pomagania.
- Skarbie...
- Nie odzywaj się do mnie w domu i nie dzwoń.- Po tych słowach rozłączyłam się. Do oczu napłynęły mi łzy, jednak szybko je wytarłam i spojrzałam na Kasa. Po chwili powoli podszedł i przytulił mnie. Staliśmy tak chwilę, nie pytał o nic za co w myślach mu dziękowałam. Zresztą nie musiał. Słyszał rozmowę a i bez tego wiedział jaka jest moja matka, i jak przez nią się czuję. Po chwili z powrotem ruszyliśmy w stronę szkoły.
           Jedyny raz, gdy widziałam Nataniela na apelu, był gdy ten stał na scenie i wygłaszał jakieś przemówienie. Rzadko kiedy zwracałam uwagę na to, co kto mówił, cały czas rozmyślałam o rozmowie z matką. Na koniec rozpoczęcia roku szkolnego, jakim był właśnie apel, pierwsza wybiegłam z sali do jednej z klas, do której pomału zaczęli wchodzić uczniowie, a po nich nasz wychowawca. Kastiel usiadł razem ze mną w ławce, co nie spodobało się blondynowi, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Miałam ważniejsze sprawy na głowie, niż jego bezpodstawna zazdrość.
  Gdy wychowawca zjawił się w klasie, podał nam plan lekcji i wygłosił krótkie przemówienie. Po jakimś czasie pozwolił nam wracać do domów. Pierwsza wyleciałam niczym torpeda z klasy. Oczywiście na moje nieszczęście, musiałam na kogoś wpaść. Popchnęłam niechcący ową osobę, przez co wyrżnęła się na podłogę, mnie zaś podtrzymał czerwonowłosy z kpiącym uśmieszkiem patrząc na wyłożoną przed nami dziewczynę. Pomasowałam skroń po czym spojrzałam na tą dziwną osóbkę, którą widziałam pierwszy raz w życiu. "Nowa pewnie", pomyślałam. Dziewczyna miała długie, blond włosy i jasne, niebieskie oczy. Gdyby nie to cudowne miejsce, jakim jest szkoła, pomyślałabym, iż ta zwyczajnie chciała odwiedzić burdel. Dziewczyna ubrana była w ciasną, krótką sukienkę eksponującą jej wielki biust i wysokie szpilki - wszystko w kolorze czerwonym, nawet makijaż. Ło matko, Kas wkracza do akcji.
- W-wybacz! Nie chciałam... J-ja naprawdę...- Zaczęła pośpiesznie tłumaczyć się jednocześnie próbując nieudolnie wstać z podłogi. Ja pierdolę. Nawet nie wie, że na apel trzeba się porządnie... A zresztą od kiedy ja tak bronię "zasad" szkolnych?! Zignorowałam ją nawet nie pomagając pozbierać się. Zza pleców usłyszałam, jak Kas jej pomógł, pff. Wiedziałam. Fakt, że już ON jest m... M-MILSZY ode mnie... jest naprawdę wkurwiający. Prawda, może i jestem TROCHĘ aspołeczna... Unikam ludzi, większość mnie zwyczajnie irytuje, ale On wcale nie jest lepszy! Jedyne osoby, z jakimi utrzymuję jako taki kontakt w szkole z własnej ochoty to Kas, Lys, Nat i od czasu do czasu zamienię parę słów z Violettą. Nic na to nie poradzę, że denerwują mnie ludzie a głównie dziewczyny. Do szkoły broń Boże wyjść bez tapety na ryju! Ogólnie zachowują się jak zadufane w sobie księżniczki, uważają siebie za boginie, co mnie zwyczajnie odrzuca. Wracając, to jest TEN KASTIEL. No litości... Jednak humor poprawia mi fakt, że ON nie robi NIC bezinteresownie. Przeleci ją, zostawi i wszystko wróci do normy.
Wyszłam na dziedziniec ignorując każdą napotkaną osobę i każde słowo skierowane do mnie. Co parę minut słyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Wyłączając dźwięk, skierowałam się w stronę domu.
       Przeszłam przez próg drzwi i to, co zobaczyłam, zamurowało mnie. Dosłownie. Stałam tak i patrzyłam na chłopaka przede mną nie wiedząc, czy mam się śmiać, sprawdzić numer drzwi czy od razu wywalić chłopaka na klatkę schodową.
- Coś Ty za jeden?- Spytałam w końcu otrzeźwiając. Nieproszony gość dopiero wtedy mnie zauważył i leżąc na kanapie w salonie odwrócił głowę w moją stronę. Chłopak o brązowych oczach wodził po mnie wzrokiem, zapewne analizując mój wygląd.
- Głuchy jesteś?- Podeszłam bliżej również przypatrując mu się. Typ musiał być w moim wieku, posiadał krótkie, blond włosy, kolczyka "podkówkę" w dolnej wardze i widać było, że trenował. Ubrany był w krótki, czarny t-shirt i szare dresy.
- A może grzeczniej?
- ... Dzwonię na policję.- Odpowiedziałam spokojnie wyjmując telefon i kierując się w stronę kuchni. Gdy wybierałam numer, z jednego z pokoi wybiegł młodszy chłopak. Wyglądał jak młodsza wersja starszego typa, który zaczął iść w moją stronę. Tyllo nie miał kolczyków i mięśni, w dodatku wyglądał niewinnie. Na oko mógł mieć z dziesięć lat.
- Ah! Ty zapewne jesteś Destiny!- Krzyknął radośnie podbiegając do naszej dwójki. Spojrzałam na niego spode łba po czym skierowałam wzrok na wyższego ode mnie typa.
- Co to za bachor?
- Nie mów tak o moim bracie!- Pogroził mi palcem. Nie wiem czemu, ale taki gest zawsze mnie rozśmieszał.
- Ah, czyli bracia - Uśmiechnęłam się kpiąco, po czym zwróciłam do karła - Twój brat nie jest zbyt rozmowny, moźe Ty mi wyjaśnisz, co tu robicie?- starałam się brzmieć i wyglądać przyjaźnie. Wnioskując po minie małego udało mi się.
- Jesteśmy synami faceta Twojej mamy. Od dzisiaj będziemy rodziną!- Podbiegł wesoło do mnie przytulając się. Normalnie to bym go odepchnęła, ale jakoś... Nie miałam na tyle odwagi. Ujrzałam niezbyt przyjazne spojrzenie wysokiego blondyna zaadresowane do mnie.
- Jak to... Rodziną?!- Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych słów. Myślałam, że strzelę sobie w łeb... No, gdybym miała jeszcze czym.
- To co słyszałaś, krasnalu! Może mój brat jest dla Ciebie miły, ale ode mnie czegoś takiego nie oczekuj. Pogadaj sobie z matką, jeśli masz jakiś problem.
- Braciszku, nie bądź zły na Desi, Ona jest miła...- Oburzył się kurdupel. To słodkie, jak we mnie wierzy. Najwyraźniej jego "braciszek" miał do niego słabość, gdyż zmiękł i niechętnie zgodził się z młodszym.
- Gdzie oni są?
- Poleźli gdzieś na miasto. Nie wiemy, kiedy wrócą. Swoją drogą ...
- Jestem William!- Przerwał mu skrzat.- A to jest James - wskazał na brata.
- Okej, zrozumiałam. Wybaczcie, ale idę do swojego pokoju przebrać się.- Bez czekania na odpowiedź wręcz popędziłam w stronę pomieszczenia. Wpadłam do środka zatrzaskując za sobą drzwi. Moim oczom ukazał się widok śpiącego kota. Nawet trzasnięcie drzwiami go nie obudziło, ciekawe. Zrzuciłam z siebie galowe ubrania, po czym założyłam na siebie luźną bluzkę sięgającą poniżej pasa koloru szarego z napisem "everything's alright" i zwykłe, czarne leginsy. Zdjęłam soczewki postanawiając, że dam oczom odpocząć. W końcu często zapominam, że noszę soczewki, które w końcu trzeba zdejmować. Zakropiłam oczy, ubrałam kapcie-pandy i skierowałam się w stronę łóżka. Sprawdziłam telefon, na który przyszło parę sms-ów od Kasa. Ich treść mniej więcej brzmiała "gdzie poszłaś?", "przyjść do Ciebie? I tak przyjdę.". Zerwałam się z łóżka i popędziłam w stronę drzwi mijając przy tym obu zaskoczonych nowych domowników. Rzuciłam się do drzwi i już chciałam je zamknąć na klucz, gdy ktoś pociągnął za klamkę popychając w moją stronę.
- Coś Ty taka nerwowa dzisiaj?! Gdzie mi zwiałaś?
- Spytaj swojej Su, frajerze!
- Co... Frajerze?! Ja Ci zaraz dam frajera!- Po tych słowach rzucił się na mnie podnosząc mnie do góry i przerzucając przez ramię. Zwisałam właśnie głową w dół, gdy usłyszałam odchrząknięcie. Kastiel obrócił się w stronę odgłosu, przez co ja mogłam zobaczyć jedynie drzwi.
- Wiecie, nie chcę przerywać, ale tu jest mój dziesięcio letni brat i nie wypada używać takich słów.
- ... Kim jesteś, kretynie?!- Westchnęłam. Kastiel wciąż mnie trzymał, kłócąc się z James'em. W końcu zapominając o mnie, puścił mnie, przez co z nie małym hukiem wylądowałam na podłodze. Dalej wszystko nastało szybko, Kas rzucił się do James'a (i na odwrót) drąc się, że to przez niego mnie upuścił. Kłócili się dość długo, w końcu z William'em uspokoiliśmy ich. Oboje dostali po łbie, Kas dostał "ważnego sms-a" i pobiegł do siebie mówiąc na odchodne, że potem napisze.
            Matka z Danielem wrócili dopiero około dwudziestej trzeciej godziny, William już spał -u mnie w pokoju- a ja razem z James'em staliśmy w drzwiach z założonymi rękoma na klatkach piersiowych, i z morderczymi minami.
- Wybacz Desi, straciliśmy poczucie czasu...- Próbowała się tłumaczyć moja matka.
- Gdzie Ty do cholery się szlajasz co?! O prawie północy wracacie najebani jak świnie, ledwo idziecie, co za nieodpowiedzialność! - James zaczął robić wykład. Śmiesznie to wyglądało, jakby to oni byli naszymi dziećmi. - Ani słowa! Marsz do pokoju i do spania!
- T-tak, synu... Hik... Wybacz.
- Jazda! - Oboje skierowali się chwiejnym krokiem w stronę jednej z sypialni, a James zamknął drzwi i spojrzał na mnie.
- No co?
- Nie, nic. Po prostu gratuluję, dzięki Tobie ja nie musiałam się drzeć - uśmiechnęłam się po czym zaczęłam kierować swe kroki do swojego pokoju, gdy poczułam szarpnięcie za moje ramię. Zdziwiona odwróciłam się w tamtą stronę, James przyglądał mi się podejrzliwie.
- Ty... Dopiero teraz zauważyłem, ale od zawsze miałaś taki kolor oczu?
- Hm... Tak, a co?
- Nic, masz ładne... Euh euh... Nic. Idź sobie - puścił mnie i wsadził dłonie do kieszeni dresów.
- Pff... Jakbyś nie zapomniał, jestem u siebie, i mogę przebywać tu jeśli tak mi się podoba. I dzięki, też masz ładne - Dopowiedziałam z uśmiechem wchodząc do pokoju. William grzecznie spał na prawej części łóżka, przy oknie. Poszłam szybko się wykąpać i po chwili z powrotem byłam w swoim pokoju. Sprawdziłam telefon, Kas nic nie napisał.

            Gdy się obudziłam, skrzat ku mojemu zdziwieniu był we mnie wtulony. Nadal do mnie nie docierało, że od dzisiaj, tak jakby oni obaj są moimi "braćmi"... Lekko go zepchnęłam z siebie nie budząc przy tym i podeszłam do kota. Nasypałam mu karmy i mleka do miski, pobawiłam się z nim chwilę i popatrzyłam jak je.
- Fajnego masz kotka - usłyszałam głos za sobą. Natuchmiast się odwróciłam, patrząc na siedzącego po turecku na łóżku Williama.
- Hm... Dzięki - uśmiechnęłam się lekko - prezent na urodziny od moich kuzynów.
- Mogę się z nim pobawić?
- Jeśli chcesz. Ma na imię Heaven. Aaa... Na którą masz do szkoły?
- Za godzinę muszę być na miejscu.
- To co Ty tu jeszcze robisz? Leć jeść śniadanie, a ja się przebiorę - w tym momencie do pokoju, oczywiście bez pukania, wszedł James. Włosy miał w nieładzie i wyglądał jakby dopiero co wstał, co mnie zdziwiło, gdy powiedział, że śniadanie gotowe.
- Dla mnie też?- Spytałam z nadzieją. Zazwyczaj nie jadałam śniadań, gdyż matka mi ich nie robiła, a mi samej się nie chciało marnować ostatnich minut przed wyjściem do szkoły.
- No oczywiście, SIOSTRZYCZKO - zaakcentował ostatnie słowo i uśmiechnął się kpiąco. - Wybacz, ale nie jestem pokojówką ani kucharką. A Ty William, idź jeść.
- Dobrze...- Odpowiedział niechętnie. Gdy wyszedł, wypchnęłam James'a z pokoju i przebrałam się jednocześnie prostując włosy. Nigdy nie zależało mi na tym, by wyglądać niczym modelka, ale fakt, że każda dziewczyna bądź kobieta chce ładnie wyglądać. Różnica między mną a znaczą większością jest taka, że ja jak coś robię, by wyglądać "ładniej", robię to głównie dla siebie. Bo opiniami innych i tak się nie interesuję. Wyciągnęłam z szafy czarną bluzkę na szelkach, czerwone, obcisłe spodnie i sweter beżowy. Do torby zapakowałam jeszcze vansy czarne, średniej długości spodnie dresowe sięgające do kolan i bluzę czarną, zapinaną, gdyż miałam dziś wychowanie fizyczne na dwóch ostatnich lekcjach. Uczesałam włosy w luźnego kucyka i zabierając rzeczy takie jak telefon, portfel z pieniędzmi, torbę i buty, wyszłam do przedpokoju. Od razu ujrzałam kurdupla biegnącego w moją stronę z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Zrobiłem Ci śniadanie! - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Ty... Eh, nie musiałeś - widząc jego minę dodałam - ale dziękuję, to bardzo miłe z Twojej strony - na powrót uśmiechnął się, odwzajemniłam uśmiech już kończác zakładać na nogi czarno białe Air Maxy. - No, leć się ubrać.
- Okej, siostrzyczko! - Dziwnie się poczułam po jego ostatnim słowie. Nie wymówił go z takim sarkazmem i kpiną, jak jego starszy, debilny brat...
- Nie bujaj w obłokach - wywołałam wilka z lasu. Blondyn zaczął machać mi przed twarzą, póki go nie jebnęłam po łapie. - Ej!
- Czego chcesz? - Spytałam biorąc kanapkę z szynką, serem i pomidorem ze stołu, zapewne przygotowaną dla mnie. Spakowałam jeszcze małą butelkę zimnej wody. Może nie jadłam nic przed "obiadem", ale pić musiałam.
- Odwieziesz Williama do szkoły, ja nie mogę - aż zakrztusiłam się, przez co zaczęłam kaszleć.
- Ż-Że co?! Ale czekaj czekaj czekaj, czym ja mam go niby odwieźć?
- No jak to czym? Samochodem, a czym? - popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- No nie mów, że prawka nie masz - uśmiechnął się kpiąco. Nie zwracając na niego większej uwagi, nadal jadłam kanapkę.
- Nie tyle prawka co samochodu. Jedynie moja matka ma samochód.
- No to ustalone! Twoja matka Cię zawiezie.
- Wiesz co... Po pierwsze, Ona ma kaca. Po drugie, Twój ojciec ma kaca. Po trzecie NAWET JEŚLI by któreś z nich odwiozło Williama, nie widzę sensu, bym miała razem z nimi jechać.
- To pojedziecie autobusem.
- To daj kasę na braciszka - uśmiechnęłam się chytrze wyciągając rękę w jego stronę.
- Yh, baby...- Skończyłam kanapkę, gdy ten dał mi określoną kwotę na jeden bilet dla małego i akurat karzeł wyszedł z pokoju. Pożegnałam się jeszcze z kotem, i wyszłam z domu w towarzystwie Williama zakładając torbę na jedno ramię.
- Nie jedziemy windą?
- Wiesz... Jeśli chcesz, możesz pojechać, ja wolę pójść schodami.
- Nie, idę z Tobą!
         Na przystanku musiałam pobiec trochę za autobusem, gdyż ten już odjeżdżał. Przepuściłam kurdupla i zakupiłam nam bilety. Wcześniej William mówił mi, do jakiej szkoły uczęszcza, więc wiedziałam jak do niej dojechać. Usiedliśmy na samym tyle, William cały czas coś do mnie gadał, a ja od czasu do czasu kiwałam głową lub uśmiechałam się lekko na znak, że go słucham - nawet jeśli tak nie było.
Wysiedliśmy na przystanku pod jego szkołą, na jego prośbę poszłam z nim poszukać jego klasy. Znaleźliśmy jego wychowawczynię, która oznajmiła, że zaopiekuje się nim, tak więc pożegnaliśmy się, po czym zaczęłam biec w stronę liceum z nadzieją, że nie spóźnię się.
          Wpadłam do klasy niczym torpeda, lekko zdyszana, zauważyłam pełen wyższości uśmieszek Amber, pełne wyrzutu spojrzenie nauczyciela zapisującego coś na tablicy, po czym spojrzałam w stronę ławki mojej i Kastiela. Teraz w niej siedział sam czerwony łeb z... Sucrette. Zawsze to razem ze mną Kas siedział, teraz nawet nie zauważył mnie jak weszłam. Poczułam lekkie uczucie zazdrości, szybko to zignorowałam widząc, że Nataniel siedzi sam, więc skorzystałam z okazji i dosiadłam się.
- Cześć kochanie - szepnęłam chcąc wyglądać jak najbardziej naturalnie.
- Hej... Gdzie Ty byłaś? Czemu nie odpisałaś na esemesy?
- Co? Jakie esemesy? Nic nie dostałam. I spóźniłam się dlatego, że ...
- Ekhm - przerwał mi nauczyciel karcąc mnie wzrokiem. - Nie przeszkadzam Wam czasem?
- Nie, skądże... Przepraszam - odpowiedziałam spokojnie. Chwilę jeszcze popatrzył się na nas po czym kontynuuował lekcję.
- Powiem Ci na przerwie - wyszeptałam na co chłopak skinął głową i położył mi dłoń na udzie. Całą lekcję miałam wrażenie bycia obserwowaną i słyszałam chichot pewnej blondynki. Nie wiem czemu, ale jakoś jej nie lubię...
          Po lekcji zgarnęłam wszystkie przedmioty z ławki do torby i wybiegłam z klasy trzymając blondyna za rękę. Poszliśmy na klatkę schodową, gdyż głównie tam był spokój i cisza w szkole.
- No więc? Co chciałaś powiedzieć?
- Ja... Mam braci.
- Co? - Otworzył ze zdziwienia oczy.
- Wiesz, facet mojej mamy ma dwóch synów. Jeden ma dziesięć lat, drugi jest w naszym wieku. Od wczoraj mieszkają u mnie i nie wygląda na to, by zamierzali się wynieść. Do tego musiałam jechać razem z tym młodszym do jego szkoły i biegłam do nas, dlatego się spóźniłam. Matko, ja tego nie zniosę. Ten młodszy, William jest jeszcze okej, jest bardzo miły, ale jego brat... - aż ciarki mnie przeszły na my o nim. W tym momencie przyszła Melania. Wiedziałam od dawna, co Ona czuje do Nata, ale nie mogła powstrzymać się od zawistnych spojrzeń rzucanych w moją stronę i różnych tekstów z pozoru normalnych. Aż pluła jadem, zawsze się wtrącała, gdy widziała nas razem.
- Nat... Chodź ze mną do pokoju gospodarzy, musimy wypełnić parę dokumentów i zgłoszeń przyjęcia do szkoły.
- Eh... Jasne, już idę. Wybacz Des, później się zobaczymy, co?
- Okej...-  Patrzyłam chwilę jak odchodzili, brunetka rzuciła mi jeszcze tylko to jedno ze swoich spojrzeń. Mogła udawać kogo chciała, ale nie zmieni tego, kim jest. Nie rozumie, że Nat nic do niej nie czuje.
Posiedziałam jeszcze chwilę, po czym wyszłam ba dziedziniec. Myślałam, że rzucę się z dachu, gdy ujrzałam brązowookiego przede mną.
- Co Ty tu robisz, James?

wtorek, 1 grudnia 2015

Rozdział VII - Kłótnia.

- No witam! - Krzyknął na mój widok ten pierdolony ruchacz. - Co chcesz na śniadanko?
- Daruj sobie te uprzejmości, przejdźmy do rzeczy. Ile chcesz? - Spytałam siadając przy stole na jednym z krzeseł. Facet zaraz siedział naprzeciwko mnie, z talerzem pełnych kanapek. Pff... Ledwo co tu z...z-zamieszkał a już się tak rozgościł?!
- Ale o co chodzi? - Spytał niewinnym głosem zajadając kanapkę. Gościu dobry jest, jednak również naiwny, skoro myśli, że zmieni moje nastawienie wobec jego osoby. Po moim trupie!
- Pytam, ile chcesz pieniędzy za odwalenie się od mojej matki i wyniesienie się stąd.
- ...
- ...
- Ty...- zaczął odkładając niezjedzoną do końca kanapkę na talerz.- Naprawdę sądzisz, że możesz mnie przekupić? Myśl sobie co chcesz, jednak ja kocham Twoją...
- Morda.- Przerwałam mu patrząc na niego spode łba. Facet westchnął opierając się o krzesło. Chwilę tak gapiliśmy się na siebie, po czym nie wytrzymałam i wstałam od stołu kierując się w stronę wyjściowych drzwi. Tak, nadal w kapciach. A co tam, przecież idę do Kasa, a On mieszka naprzeciwko.
- Dokąd idziesz?
- Nie Twoja sprawa.- Rzuciłam oschle naciskając już na klamkę.
- Wiesz, chyba jednak moja, skoro jesteś pod MOJĄ OPIEKĄ.- Zamarłam. Co to było? Coś mi nie pasuje w nim. W jego uśmiechu, stylu bycia, w tonie jego głosu. Tylko co?! - Więc? Odpowiesz czy może mam Cię śledzić?
- Tylko spróbuj, a ukręcę Ci łeb.- Odpowiedziałam jak najbardziej poważnie, po czym wyszłam w końcu z mieszkania. Bez zbędnych grzeczności jak chociażby zapukanie do drzwi, weszłam do mieszkania Kasa. Nigdy nie zamykaliśmy drzwi (no chyba, że nikogo nie było w domu u któregoś z nas) więc mogliśmy przyjść do siebie kiedy tylko chcieliśmy. Zabawne, co przyjaźń robi z ludźmi. Po tylu latach już nie musimy pytać o pozwolenie na coś, oboje akceptujemy każdą zaletę, wadę, potrzebę i tak dalej. bez zbędnych kłótni, czy czegoś w tym rodzaju. Trzaskając drzwiami od razu przeszłam do pokoju chłopaka, znowuż nie pukając... I chyba tym razem tego żałuję. Po całym pokoju porozwalana była każda część garderoby chłopaka, jak również tej nagiej dziewczyny śpiącej obok niego. Żaluzje były zasłonięte, pościel na łóżku porozwalana, a ja ... wkurwiona. Chociaż w sumie sama nie wiem dlaczego. Ah, i jeszcze zastanawiam się, kiedy On miał na to czas, skoro w nocy oglądaliśmy horrory. Życie naprawdę potrafi zaskakiwać, tak samo jak ten durny, czerwony łeb.
Bez żadnego słowa skierowałam się do kuchni chłopaka, aby przygotować kawę dla naszej dwójki. Kastiel zawsze z rana (tj. o godzinie, o której się budził) pił kawę, a ja miałam po prostu na nią ochotę. Usiadłam na blacie spoglądając za okno. Ten sam, codzienny widok...
samochody jeżdżące po ulicy, sąsiad latający za swoim psem w parku, starsza babcia bijąca laską jakiegoś faceta, grupka wypierdków, na oko z dwanaście lat robiących kawały innym... Westchnęłam. Woda akurat skończyła się gotować, gdy do kuchni wszedł zaspany Kastiel w samych bokserkach przecierając twarz dłońmi. Zalałam nam kawę, gdy ten opadł na krzesło wbijając wzrok we mnie. Podałam mu kubek po czym usiadłam obok niego.
- Jak tam, śpiąca królewno? Wyspałaś się? - Zażartowałam dmuchając w gorący napój. Chłopak spojrzał na mnie jakby ostrzegawczo.
- Niezbyt. Wiesz, byłem trochę ZAJĘTY w nocy.- Uśmiechnął się w ten swój głupi sposób.
- Wiem, widziałam jak przyszłam.
- Mogłaś zapukać.
- Skąd niby mogłam wiedzieć? A właśnie, gdzie Demon??- Tak, dopiero teraz przypomniałam sobie, iż zapomniałam Wam go przedstawić. Demon to pies Kasa, rasy owczarek francuski. W sumie to też jakby mój pies, gdyż oboje zawsze się nim zajmowaliśmy i nadal tak pozostało.
- Wcisnąłem go Melody na wakacje.
- Co?! Melody?! Przecież Ona nie da sobie rady, przecież...
- Zamknij się i uspokój. Powiedziałem, żeby zrobiła to dla Ciebie, i wiesz co? I zrobiła.
- Jesteś podły, co w sumie nie przeszkadza mi, ale żerować na dobroci Melody...
- Przesadzasz, nie raz już...- Przerwał mu jego wypowiedź mój dzwonek telefonu, który miałam w tylnej kieszeni leginsów.
- Eh, poczekaj... Tak?- Spytałam odbierając telefon.
- Desi! Kochanie, gdzie Ty się podziewasz?! Zadzwonił do mnie Daniel, mówiąc, że wyszłaś z domu nie wyjaśniając do kogo idziesz, czy Ty wiesz, jak się o Ciebie martwimy?!- Spojrzałam znudzona na Kasa, który najwyraźniej słyszał głos mojej matki i słowa przez nią wypowiadane, gdyż zaczął się śmiać.
- Mamo, uspokój się. Wybrałaś sobie jakiegoś frajera na faceta, skoro nawet nie wie, że jestem w mieszkaniu naprzeciwko.
- CO?! U Kastiela??
- Tak, u Kastiela. Jakiś problem?
- Wracaj do domu, bo ...- Rozłączyłam się wyciszając telefon na wszelki wypadek.
Czerwonowłosy nie odzywał się, ja też nic nie powiedziałam, gdy do kuchni weszła dziewczyna ubrana jedynie w ręcznik. Zaraz, po co jej ten ręcznik? Niebieskie oczy spojrzały na mnie z wyższością, po czym na twarzy nieznajomej blondyny pojawił się wielki uśmiech, gdy dostrzegła Kasa. Sekunda nie minęła, a już siedziała mu na kolanach. Czemu tak mnie to wkurwia?!
- Kochanie, kto to jest?
- Właśnie, kochanie, przedstawisz mnie?- Spytałam śmiejąc się pod nosem i biorąc łyk kawy.
- To moja psychofanka.- Na te słowa wyplułam kawę ze zdziwienia, na co chłopak tylko się uśmiechnął, a dziewczyna spojrzała na mnie złowrogo.
- P-psychofanka?!- Spytałam nadal nie dowierzając.
- Jakiś problem?- Spytał z kpiącym uśmieszkiem.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy?
- Wiesz, chętnie, ale nie mam za bardzo jak.- Odpowiedział obejmując w talii dziewczynę, wciąż siedzącą mu na kolanach. Ta również posłała mi wredny uśmieszek.
- Zjeżdżaj stąd, On jest MÓJ.- Rzuciła mi z pogardą obejmując dodatkowo chłopaka wokół szyi. Poczułam, jak coś się we mnie zagotowało. Wyrwałam chłopakowi kubek i wylałam jego zawartość mu na głowę, zaś moją kawę na głowę dziewczyny. Oboje wstali i dziewczyna zaczęła z paniką wycierać twarz, a czerwonowłosy rzucał przekleństwami na prawo i lewo. Wybiegłam szybko z mieszkania, wchodząc do swojego domu i biegnąc do pokoju, ignorując pytania czarnowłosego faceta. Zmieniłam kapcie na czarne glany i wybiegłam ponownie z mieszkania, kierując się do parku.
Głupi Kastiel...
            Siedząc pod drzewem rozmyślałam o wcześniejszym zachowaniu Kasa. Nie od dziś wiadomo, jaki Kastiel jest, ale naprawdę rzadko zachowywał się tak w stosunku do mnie... Czy On się mnie... wstydził? Nieee, to niemożliwe. Znamy się tyle lat, do tego nie ma powodu, by się mnie wstydzić. Po prostu chciał się popisać przed tą kretynką i... Dlaczego ja właściwie tak o niej myśle? Czy ja jestem zazdrosna? Nie, o czym ja myślę, haha... Po prostu denerwuje mnie jego zachowanie i cała egzystencja ten dziewczyny. Nic poza tym! Nagle moje przemyślenia przerwał widok tej jakże znanej mi blond czupryny. No to teraz się zacznie.
- Cześć, Des...- Odezwał się Nat podchodząc do mnie.
- Czego jeszcze chcesz?
- Des, ja naprawdę... Nie zdradziłem Cię, uwierz mi! To było jedno, wielkie nieporozumienie, nigdy w życiu bym Cię nie zdradził, kocham Cię! Chcę Cię odzyskać, błagam. Zrobię co tylko zechcesz, tylko...- Przerwałam mu pocałunkiem. Z początku go nie odwzajemniał, jednak po chwili już całowaliśmy się, obejmując i jedynie na chwilę od siebie odrywając, by zaczerpnąć trochę powietrza. W końcu wysapałam.
- Za dużo gadasz.- Chłopak uśmiechnął się, po czym również opierając się o drzewo usiadł obok obejmując mnie ramieniem. Zastanowiłam się, czy ja mu właśnie wybaczyłam? Czemu??
- A tak w ogóle... Co Ty tu robisz? - Odezwał się spoglądając na psy bawiące się w oddali.
- Siedzę. W domu mam nieproszonego gościa.- Przeniósł pytający wzrok na mnie, na co ja westchnęłam.- Moja matka ma nowego faceta. Wyjechała na miesiąc, za to ON mieszka z nami... Do czasu, zrobię mu piekło z życia.- Uśmiechnęłam się lekko do siebie na samą myśl tego, co się będzie działo.
- Dlaczego tak go nie lubisz?
- Sama nie wiem... Nie chodzi już nawet o to, że jest z moją matką. Po prostu coś mi w nim nie pasuje, mam złe przeczucie co do niego.
- Nie martw się, będzie dobrze. To tylko miesiąc, nawet niecały bo około trzy tygodnie.
- Taaa...
- Chcesz coś porobić?
- To znaczy co?
- Nie wiem, możemy do kina pójść, czy do kawiarni... Jeśli chcesz.- Spojrzałam w okno czerwonowłosego, z którego był dobry widok na park. Na chwilę skamieniałam, gdy zauważyłam w nim właśnie jego, palącego papierosa, po czym wpadłam na pomysł zrobienia mu na złość. Wstałam, łapiąc za dłoń blondyna, który również już stał, i drugą ręką przybliżyłam jego twarz do swojej, by móc go pocałować. Ten objął mnie w talii i gdy skończyliśmy, spojrzałam w okno przyjaciela. Ku mojemu niezadowoleniu, nie zastałam widoku jego wkurwionej buźki.
- Coś się stało? - Spytał Nat wpatrując się we mnie.
- Nie, nic. Chodźmy już do tego kina.- Uśmiechnęłam się i ciągnąc chłopaka za dłoń, skierowaliśmy się w stronę naszego celu.

Perspektywa Kastiela.

Zabiję. Zabiję, zabiję, zapierdolę skurwysyna. Jakim prawem śmiał położyć swe brudne łapska na mojej Des?! Pewnie sobie pomyślicie, że jestem zazdrosny, ALE TO NIE TAK. Ja po prostu... nie chcę, by później znowu ten szmaciarz ją zranił. Tak, właśnie. To wszystko. To właśnie jest powód, dla którego właśnie wybiegłem z domu, ignorując nagą blondynkę przystawiającą się do mnie. Cholera, a co jak mnie okradnie?! Jebać to! Pierw muszę ukręcić komuś łeb! W ciemmych dżinsach,  koszulce i trampkach wybiegłem na ulicę kierując się w stronę parku.
Jednak gdy dotarłem na miejsce, TEJ DWÓJKI JUŻ NIE BYŁO. Nie no, zajebię skurwiela. Odetnę mu łeb a potem powieszę sobie na ścianie na pamiątkę. Resztę spalę. Jednak na chwilę obecną, jedyne co muszę spalić to papierosa. Gdy zobaczyłem Des, jak go pocałowała, mój poprzedni papieros wypadł mi z ręki... Wiem, że przesadziłem z tym tekstem o psychofance, jednak nie musiała od razu lecieć do NIEGO. Jak go znajdę, to mu nogi z dupy powyrywam!

Perspektywa Destiny.

Poszliśmy do kina na jakiś horror, który moim zdaniem był tak samo straszny, jak moja matka gdy się wkurzy. Czyli wcale. Potem poszliśmy do kawiarenki. Nie wiem, kiedy czas tak szybko upłynął, ledwo się obejrzałam a już było po godzinie dwudziestej drugiej. Podchodząc pod dom, zauważyłam Kastiela idącego w moją stronę (Nata pożegnałam już wcześniej, z czystej przezorności).
- No, w końcu Cię znalazłem, a gdzie Twój kochaś? - Spytał podchodząc jeszcze bliżej i odpalając nowego papierosa.
- Poszedł do siebie. A co, zazdrosny? - Uśmiechnęłam się lekko wyciągając pęk kluczy, jednak przez ciemność, jaka nas otaczała, chwilę zajęło mi by znaleźć ten odpowiedni. Oświetlała nas tylko jedna latarnia, tuż obok przystanku autobusowego.
- Ja? Gdzie tam. Raczej nie chcę dopuścić, by ten frajer znowu Cię zdradził.
- O to się nie martw.- Weszliśmy na klatkę schodową, wchodząc powoli po schodach.
- Nie martwię się, ale Ty powinnaś. To nie jest chłopak dla Ciebie.- W tym momencie zatrzymując się, odwróciłam się w jego stronę.
- A co, może Ty jesteś?!
- A żebyś wiedziała! - Skamieniałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć i najwyraźniej Kas też nie wiedział. Staliśmy tak chwilę w ciszy, patrząc po sobie. Gdy ten chciał już się odezwać, przerwałam mu.
- Nieważne. Zapomnijmy o tym.- Spojrzałam na niego ostatni raz i przeskakując co dwa schodki ruszyłam biegiem na górę. Mimo pozorów, byłam całkiem dobra z biegania i wspinania się, więc takie coś nie było dla mnie jakimś wielkim wyczynem. Z dołu usłyszałam jeszcze tylko ciche, powolne kroki. W końcu wbiegłam do domu, zamykając tym razem drzwi na klucz.
- Armin?! Alexy?! - Zaczęłam wołać kuzynów, by sprawdzić, czy są w domu. Odpowiedział mi tylko szum wody z łazienki. Czyli prócz tego idioty leżącego na sofie, któryś z bliźniaków jest w domu. Drugiemu na pewno ktoś otworzy. Zdjęłam buty i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Będąc już w środku, zamknęłam drzwi na klucz i położyłam się na łóżku gapiąc się za okno. Rozmyślając o Kastielu i Natanielu, nie wiadomo kiedy usnęłam.
          Te dwa i pół następnego tygodnia zleciały mi bardzo szybko. Głównie siedziałam w swoim pokoju, leżałam na łóżku, robiłam coś na laptopie lub zapraszałam Nataniela do siebie do domu, by pooglądać filmy. Czasem widziałam czerwonowłosego na ulicach, jednak żadne z nas nie odzywało się do siebie. Nie odwiedzaliśmy się, nie pisaliśmy ze sobą, nie dzwoniliśmy. Nic.
W ostatni dzień wakacji bliźniaki stwierdzili, iż spędzam z nimi za mało czasu, i, że mają dla mnie prezent urodzinowy. No tak! Całkowicie zapomniałam o swoich urodzinach. Nawet rzadko kiedy wychodziłam z pokoju, a jeśli już, to nie odzywałam do nikogo.
- Noo, Des... Jak Ci się podoba? - Spytał Armin.
- O matko! Jest piękny! - Krzyknęłam wręcz skacząc ze szczęścia. Podeszłam do czarnego, zwiniętego kłębka patrzącego na mnie swymi niebieskimi ślepiami. Pogłaskałam go po główce, na co ten zamruczał i podszedł bliżej. Tak, kuzyni kupili mi kota.
- Jak go nazwiesz?
- Kurczę... Nie mam żadnych pomysłów...- Spędziłam miło czas w towarzystwie bliźniaków, kota i NIESTETY Daniela. Ostatecznie postanowiłam dać mu na imię Heaven (ang.). Już chciałam biegnąć do sklepu po potrzebne rzeczy, gdy Armin powiadomił mnie, że wszystko już jest zakupione. Zabrałam białe łóżeczko dla kota, drapak i parę zabawek do swojego pokoju, gdzie małemu najwyraźniej się spodobało.
Wykonałam wszystkie potrzebne czynności tego wieczora, po czym usnęłam na łóżku z kotem zwiniętym w kłębek na mojej poduszce.
           Dziś pierwszy dzień szkoły! Chciałabym udawać, że się cieszę, jednak to niemożliwe. No cóż, czas się zbierać. Wyprostowałam włosy, po czym uczesałam w wysokiego kucyka, ubrałam strój na apel, to jest biała, jedwabna koszula z długimi rękawami, rozkloszowana (dop. Autora: może jestem głupia, ale z początku nie wiedziałam, co to słowo oznacza xD ekhm... Nieważne) spódnica, sięgająca połowy uda, jasne, zwykłe rajstopy i czarne buty na koturnie, wiązane. Do tego ubrałam swoją czarną, skórzaną kurtkę i mała torebkę na długim pasku. Pożegnałam się z Heaven, nasypałam mu karmy do miski i wyszłam z domu licząc na to, że Daniel odpowiednio zajmie się moim kotem przez ten czas i nie pozwoli mu nic zniszczyć. Wychodząc z klatki, za plecami usłyszałam szczekanie psa. Odwróciłam się i dojrzałam dużego owczarka francuskiego biegnącego w moją stronę.
- Demon! Chodź do pani! - Krzyknęłam pokazując psią chrupkę, które zawsze miałam w mieszkaniu, gdyż jak wcześniej mówiłam, byłam współwłaścicielką Demona. Pies posłusznie podbiegł do mnie, radośnie merdając ogonem, a ja kucając dałam mu chrupkę, po czym pogłaskałam po głowie.
- Stęskniłeś się? - Pies w odpowiedzi szczeknął, jakby rozumiejąc moje słowa.
- Nie tylko on.- Usłyszałam zza Demona tak dobrze znany mi głos i smród papierosów. Podniosłam głowę, by ujrzeć ten chytry uśmieszek.
- Kastiel.