środa, 2 grudnia 2015

Rozdział VIII - Adopcja?!

Witam~!
Otóż zastanawiam się od kilku dni, czy by nie stworzyć nowego opowiadania (co nie znaczy, że to porzucę). Co do tego rozdziału, nie wiedziałam za bardzo jak mam go stworzyć, ale w końcu się udało. :_:
Dajcie mi znać co sądzicie o moim pomyśle na nowe opowiadanie w komentarzach. Nie wiem dokładnie, o czym miałoby ono być, czy o SF, czy np. jakieś tam wymyślone przeze mnie >.< Zastanawiam się również nad one-shotami z różnych anime.
W każdym razie, życzę miłego czytania. (*^ω^*)

***

      Gdzie ten kretyn? Kazał mi zaczekać na siebie, żebyśmy poszli razem na rozpoczęcie roku, jednak pierw musiał odprowadzić Demona do domu. Zapewne wybrał windę, gdyż schody wybierał tylko, gdy szliśmy razem. Więc czemu to tyle mu zajmuje?! Z moich przemyśleń wyrwał mnie huk drzwi, a przede mną stanął czerwony łeb.
- No nareszcie, co Ty tam tyle robiłeś?
- Winda się zacięła.- Na te słowa aż zadrżałam. Skierowaliśmy się w stronę szkoły, nie odzywając do siebie już ani słowem. Miałam tylko nadzieję, aby zza rogu nie wyskoczył blondyn, nie chciałam mieć go na sumieniu. Usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Ucieszyłam się, gdy na wyświetlaczu widniał napis "Mama dzwoni...". Miała być na moim rozpoczęciu roku, ostatni raz na nim była, gdy miałam sześć lat, więc brakowało mi tego. To fakt, że moja matka nie poświęcała mi prawie w ogóle czasu, tylko praca i coraz to nowy facet, który chciał tylko jednego - seksu. No, rzadko kiedy pieniędzy, ale tak też się zdarzało, gdyż moja matka była nawet bogata. Myślała, że kupi mi to czy tamto i będzie okej. Ucieszona odebrałam telefon.
- Mamo? Gdzie jesteś? Z Kastielem właśnie idziemy do szkoły, za dziewiętnaście minut odbędzie się apel...
- Skarbie, obawiam się, że nie będę mogła pojawić się... Mam nadmiar pracy, dopiero co wróciłam do domu i mam migrenę... Miałam nadzieję, że jeszcze Cię zastanę w domu.- Po tych słowach uśmiech znikł mi z twarzy, stanęłam na środku chodnika ściskając komórkę w dłoni. Znowu mnie zawiodła. Znowu wykręcała się takimi żałosnymi wymówkami. Na co ja liczyłam? To właściwie moja wina, bo uwierzyłam w to, że moja matka może naprawdę chcieć odnowić ze mną kontakt...- Słonko? Jesteś tam? Nie gniewaj się, wiesz, że chciałabym przyjść...
- Nie kłam do cholery.- Słysząc ciszę po drugiej stronie postanowiłam kontynuować.- Nawet na głupi apel przyjść nie możesz?! Posiedzieć chwilę na trybunach, poudawać kochaną matkę?! Co jest dla Ciebie ważniejsze, praca czy córka?!
- Kochanie, wiesz przecież, że Cię ko...
- Nie kłam. Jestem dla Ciebie nikim i zawsze byłam, przyznaj to w końcu! Córka to dla Ciebie tylko narzędzie do pracy i pomagania.
- Skarbie...
- Nie odzywaj się do mnie w domu i nie dzwoń.- Po tych słowach rozłączyłam się. Do oczu napłynęły mi łzy, jednak szybko je wytarłam i spojrzałam na Kasa. Po chwili powoli podszedł i przytulił mnie. Staliśmy tak chwilę, nie pytał o nic za co w myślach mu dziękowałam. Zresztą nie musiał. Słyszał rozmowę a i bez tego wiedział jaka jest moja matka, i jak przez nią się czuję. Po chwili z powrotem ruszyliśmy w stronę szkoły.
           Jedyny raz, gdy widziałam Nataniela na apelu, był gdy ten stał na scenie i wygłaszał jakieś przemówienie. Rzadko kiedy zwracałam uwagę na to, co kto mówił, cały czas rozmyślałam o rozmowie z matką. Na koniec rozpoczęcia roku szkolnego, jakim był właśnie apel, pierwsza wybiegłam z sali do jednej z klas, do której pomału zaczęli wchodzić uczniowie, a po nich nasz wychowawca. Kastiel usiadł razem ze mną w ławce, co nie spodobało się blondynowi, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Miałam ważniejsze sprawy na głowie, niż jego bezpodstawna zazdrość.
  Gdy wychowawca zjawił się w klasie, podał nam plan lekcji i wygłosił krótkie przemówienie. Po jakimś czasie pozwolił nam wracać do domów. Pierwsza wyleciałam niczym torpeda z klasy. Oczywiście na moje nieszczęście, musiałam na kogoś wpaść. Popchnęłam niechcący ową osobę, przez co wyrżnęła się na podłogę, mnie zaś podtrzymał czerwonowłosy z kpiącym uśmieszkiem patrząc na wyłożoną przed nami dziewczynę. Pomasowałam skroń po czym spojrzałam na tą dziwną osóbkę, którą widziałam pierwszy raz w życiu. "Nowa pewnie", pomyślałam. Dziewczyna miała długie, blond włosy i jasne, niebieskie oczy. Gdyby nie to cudowne miejsce, jakim jest szkoła, pomyślałabym, iż ta zwyczajnie chciała odwiedzić burdel. Dziewczyna ubrana była w ciasną, krótką sukienkę eksponującą jej wielki biust i wysokie szpilki - wszystko w kolorze czerwonym, nawet makijaż. Ło matko, Kas wkracza do akcji.
- W-wybacz! Nie chciałam... J-ja naprawdę...- Zaczęła pośpiesznie tłumaczyć się jednocześnie próbując nieudolnie wstać z podłogi. Ja pierdolę. Nawet nie wie, że na apel trzeba się porządnie... A zresztą od kiedy ja tak bronię "zasad" szkolnych?! Zignorowałam ją nawet nie pomagając pozbierać się. Zza pleców usłyszałam, jak Kas jej pomógł, pff. Wiedziałam. Fakt, że już ON jest m... M-MILSZY ode mnie... jest naprawdę wkurwiający. Prawda, może i jestem TROCHĘ aspołeczna... Unikam ludzi, większość mnie zwyczajnie irytuje, ale On wcale nie jest lepszy! Jedyne osoby, z jakimi utrzymuję jako taki kontakt w szkole z własnej ochoty to Kas, Lys, Nat i od czasu do czasu zamienię parę słów z Violettą. Nic na to nie poradzę, że denerwują mnie ludzie a głównie dziewczyny. Do szkoły broń Boże wyjść bez tapety na ryju! Ogólnie zachowują się jak zadufane w sobie księżniczki, uważają siebie za boginie, co mnie zwyczajnie odrzuca. Wracając, to jest TEN KASTIEL. No litości... Jednak humor poprawia mi fakt, że ON nie robi NIC bezinteresownie. Przeleci ją, zostawi i wszystko wróci do normy.
Wyszłam na dziedziniec ignorując każdą napotkaną osobę i każde słowo skierowane do mnie. Co parę minut słyszałam dźwięk przychodzącego sms-a. Wyłączając dźwięk, skierowałam się w stronę domu.
       Przeszłam przez próg drzwi i to, co zobaczyłam, zamurowało mnie. Dosłownie. Stałam tak i patrzyłam na chłopaka przede mną nie wiedząc, czy mam się śmiać, sprawdzić numer drzwi czy od razu wywalić chłopaka na klatkę schodową.
- Coś Ty za jeden?- Spytałam w końcu otrzeźwiając. Nieproszony gość dopiero wtedy mnie zauważył i leżąc na kanapie w salonie odwrócił głowę w moją stronę. Chłopak o brązowych oczach wodził po mnie wzrokiem, zapewne analizując mój wygląd.
- Głuchy jesteś?- Podeszłam bliżej również przypatrując mu się. Typ musiał być w moim wieku, posiadał krótkie, blond włosy, kolczyka "podkówkę" w dolnej wardze i widać było, że trenował. Ubrany był w krótki, czarny t-shirt i szare dresy.
- A może grzeczniej?
- ... Dzwonię na policję.- Odpowiedziałam spokojnie wyjmując telefon i kierując się w stronę kuchni. Gdy wybierałam numer, z jednego z pokoi wybiegł młodszy chłopak. Wyglądał jak młodsza wersja starszego typa, który zaczął iść w moją stronę. Tyllo nie miał kolczyków i mięśni, w dodatku wyglądał niewinnie. Na oko mógł mieć z dziesięć lat.
- Ah! Ty zapewne jesteś Destiny!- Krzyknął radośnie podbiegając do naszej dwójki. Spojrzałam na niego spode łba po czym skierowałam wzrok na wyższego ode mnie typa.
- Co to za bachor?
- Nie mów tak o moim bracie!- Pogroził mi palcem. Nie wiem czemu, ale taki gest zawsze mnie rozśmieszał.
- Ah, czyli bracia - Uśmiechnęłam się kpiąco, po czym zwróciłam do karła - Twój brat nie jest zbyt rozmowny, moźe Ty mi wyjaśnisz, co tu robicie?- starałam się brzmieć i wyglądać przyjaźnie. Wnioskując po minie małego udało mi się.
- Jesteśmy synami faceta Twojej mamy. Od dzisiaj będziemy rodziną!- Podbiegł wesoło do mnie przytulając się. Normalnie to bym go odepchnęła, ale jakoś... Nie miałam na tyle odwagi. Ujrzałam niezbyt przyjazne spojrzenie wysokiego blondyna zaadresowane do mnie.
- Jak to... Rodziną?!- Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych słów. Myślałam, że strzelę sobie w łeb... No, gdybym miała jeszcze czym.
- To co słyszałaś, krasnalu! Może mój brat jest dla Ciebie miły, ale ode mnie czegoś takiego nie oczekuj. Pogadaj sobie z matką, jeśli masz jakiś problem.
- Braciszku, nie bądź zły na Desi, Ona jest miła...- Oburzył się kurdupel. To słodkie, jak we mnie wierzy. Najwyraźniej jego "braciszek" miał do niego słabość, gdyż zmiękł i niechętnie zgodził się z młodszym.
- Gdzie oni są?
- Poleźli gdzieś na miasto. Nie wiemy, kiedy wrócą. Swoją drogą ...
- Jestem William!- Przerwał mu skrzat.- A to jest James - wskazał na brata.
- Okej, zrozumiałam. Wybaczcie, ale idę do swojego pokoju przebrać się.- Bez czekania na odpowiedź wręcz popędziłam w stronę pomieszczenia. Wpadłam do środka zatrzaskując za sobą drzwi. Moim oczom ukazał się widok śpiącego kota. Nawet trzasnięcie drzwiami go nie obudziło, ciekawe. Zrzuciłam z siebie galowe ubrania, po czym założyłam na siebie luźną bluzkę sięgającą poniżej pasa koloru szarego z napisem "everything's alright" i zwykłe, czarne leginsy. Zdjęłam soczewki postanawiając, że dam oczom odpocząć. W końcu często zapominam, że noszę soczewki, które w końcu trzeba zdejmować. Zakropiłam oczy, ubrałam kapcie-pandy i skierowałam się w stronę łóżka. Sprawdziłam telefon, na który przyszło parę sms-ów od Kasa. Ich treść mniej więcej brzmiała "gdzie poszłaś?", "przyjść do Ciebie? I tak przyjdę.". Zerwałam się z łóżka i popędziłam w stronę drzwi mijając przy tym obu zaskoczonych nowych domowników. Rzuciłam się do drzwi i już chciałam je zamknąć na klucz, gdy ktoś pociągnął za klamkę popychając w moją stronę.
- Coś Ty taka nerwowa dzisiaj?! Gdzie mi zwiałaś?
- Spytaj swojej Su, frajerze!
- Co... Frajerze?! Ja Ci zaraz dam frajera!- Po tych słowach rzucił się na mnie podnosząc mnie do góry i przerzucając przez ramię. Zwisałam właśnie głową w dół, gdy usłyszałam odchrząknięcie. Kastiel obrócił się w stronę odgłosu, przez co ja mogłam zobaczyć jedynie drzwi.
- Wiecie, nie chcę przerywać, ale tu jest mój dziesięcio letni brat i nie wypada używać takich słów.
- ... Kim jesteś, kretynie?!- Westchnęłam. Kastiel wciąż mnie trzymał, kłócąc się z James'em. W końcu zapominając o mnie, puścił mnie, przez co z nie małym hukiem wylądowałam na podłodze. Dalej wszystko nastało szybko, Kas rzucił się do James'a (i na odwrót) drąc się, że to przez niego mnie upuścił. Kłócili się dość długo, w końcu z William'em uspokoiliśmy ich. Oboje dostali po łbie, Kas dostał "ważnego sms-a" i pobiegł do siebie mówiąc na odchodne, że potem napisze.
            Matka z Danielem wrócili dopiero około dwudziestej trzeciej godziny, William już spał -u mnie w pokoju- a ja razem z James'em staliśmy w drzwiach z założonymi rękoma na klatkach piersiowych, i z morderczymi minami.
- Wybacz Desi, straciliśmy poczucie czasu...- Próbowała się tłumaczyć moja matka.
- Gdzie Ty do cholery się szlajasz co?! O prawie północy wracacie najebani jak świnie, ledwo idziecie, co za nieodpowiedzialność! - James zaczął robić wykład. Śmiesznie to wyglądało, jakby to oni byli naszymi dziećmi. - Ani słowa! Marsz do pokoju i do spania!
- T-tak, synu... Hik... Wybacz.
- Jazda! - Oboje skierowali się chwiejnym krokiem w stronę jednej z sypialni, a James zamknął drzwi i spojrzał na mnie.
- No co?
- Nie, nic. Po prostu gratuluję, dzięki Tobie ja nie musiałam się drzeć - uśmiechnęłam się po czym zaczęłam kierować swe kroki do swojego pokoju, gdy poczułam szarpnięcie za moje ramię. Zdziwiona odwróciłam się w tamtą stronę, James przyglądał mi się podejrzliwie.
- Ty... Dopiero teraz zauważyłem, ale od zawsze miałaś taki kolor oczu?
- Hm... Tak, a co?
- Nic, masz ładne... Euh euh... Nic. Idź sobie - puścił mnie i wsadził dłonie do kieszeni dresów.
- Pff... Jakbyś nie zapomniał, jestem u siebie, i mogę przebywać tu jeśli tak mi się podoba. I dzięki, też masz ładne - Dopowiedziałam z uśmiechem wchodząc do pokoju. William grzecznie spał na prawej części łóżka, przy oknie. Poszłam szybko się wykąpać i po chwili z powrotem byłam w swoim pokoju. Sprawdziłam telefon, Kas nic nie napisał.

            Gdy się obudziłam, skrzat ku mojemu zdziwieniu był we mnie wtulony. Nadal do mnie nie docierało, że od dzisiaj, tak jakby oni obaj są moimi "braćmi"... Lekko go zepchnęłam z siebie nie budząc przy tym i podeszłam do kota. Nasypałam mu karmy i mleka do miski, pobawiłam się z nim chwilę i popatrzyłam jak je.
- Fajnego masz kotka - usłyszałam głos za sobą. Natuchmiast się odwróciłam, patrząc na siedzącego po turecku na łóżku Williama.
- Hm... Dzięki - uśmiechnęłam się lekko - prezent na urodziny od moich kuzynów.
- Mogę się z nim pobawić?
- Jeśli chcesz. Ma na imię Heaven. Aaa... Na którą masz do szkoły?
- Za godzinę muszę być na miejscu.
- To co Ty tu jeszcze robisz? Leć jeść śniadanie, a ja się przebiorę - w tym momencie do pokoju, oczywiście bez pukania, wszedł James. Włosy miał w nieładzie i wyglądał jakby dopiero co wstał, co mnie zdziwiło, gdy powiedział, że śniadanie gotowe.
- Dla mnie też?- Spytałam z nadzieją. Zazwyczaj nie jadałam śniadań, gdyż matka mi ich nie robiła, a mi samej się nie chciało marnować ostatnich minut przed wyjściem do szkoły.
- No oczywiście, SIOSTRZYCZKO - zaakcentował ostatnie słowo i uśmiechnął się kpiąco. - Wybacz, ale nie jestem pokojówką ani kucharką. A Ty William, idź jeść.
- Dobrze...- Odpowiedział niechętnie. Gdy wyszedł, wypchnęłam James'a z pokoju i przebrałam się jednocześnie prostując włosy. Nigdy nie zależało mi na tym, by wyglądać niczym modelka, ale fakt, że każda dziewczyna bądź kobieta chce ładnie wyglądać. Różnica między mną a znaczą większością jest taka, że ja jak coś robię, by wyglądać "ładniej", robię to głównie dla siebie. Bo opiniami innych i tak się nie interesuję. Wyciągnęłam z szafy czarną bluzkę na szelkach, czerwone, obcisłe spodnie i sweter beżowy. Do torby zapakowałam jeszcze vansy czarne, średniej długości spodnie dresowe sięgające do kolan i bluzę czarną, zapinaną, gdyż miałam dziś wychowanie fizyczne na dwóch ostatnich lekcjach. Uczesałam włosy w luźnego kucyka i zabierając rzeczy takie jak telefon, portfel z pieniędzmi, torbę i buty, wyszłam do przedpokoju. Od razu ujrzałam kurdupla biegnącego w moją stronę z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Zrobiłem Ci śniadanie! - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Ty... Eh, nie musiałeś - widząc jego minę dodałam - ale dziękuję, to bardzo miłe z Twojej strony - na powrót uśmiechnął się, odwzajemniłam uśmiech już kończác zakładać na nogi czarno białe Air Maxy. - No, leć się ubrać.
- Okej, siostrzyczko! - Dziwnie się poczułam po jego ostatnim słowie. Nie wymówił go z takim sarkazmem i kpiną, jak jego starszy, debilny brat...
- Nie bujaj w obłokach - wywołałam wilka z lasu. Blondyn zaczął machać mi przed twarzą, póki go nie jebnęłam po łapie. - Ej!
- Czego chcesz? - Spytałam biorąc kanapkę z szynką, serem i pomidorem ze stołu, zapewne przygotowaną dla mnie. Spakowałam jeszcze małą butelkę zimnej wody. Może nie jadłam nic przed "obiadem", ale pić musiałam.
- Odwieziesz Williama do szkoły, ja nie mogę - aż zakrztusiłam się, przez co zaczęłam kaszleć.
- Ż-Że co?! Ale czekaj czekaj czekaj, czym ja mam go niby odwieźć?
- No jak to czym? Samochodem, a czym? - popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- No nie mów, że prawka nie masz - uśmiechnął się kpiąco. Nie zwracając na niego większej uwagi, nadal jadłam kanapkę.
- Nie tyle prawka co samochodu. Jedynie moja matka ma samochód.
- No to ustalone! Twoja matka Cię zawiezie.
- Wiesz co... Po pierwsze, Ona ma kaca. Po drugie, Twój ojciec ma kaca. Po trzecie NAWET JEŚLI by któreś z nich odwiozło Williama, nie widzę sensu, bym miała razem z nimi jechać.
- To pojedziecie autobusem.
- To daj kasę na braciszka - uśmiechnęłam się chytrze wyciągając rękę w jego stronę.
- Yh, baby...- Skończyłam kanapkę, gdy ten dał mi określoną kwotę na jeden bilet dla małego i akurat karzeł wyszedł z pokoju. Pożegnałam się jeszcze z kotem, i wyszłam z domu w towarzystwie Williama zakładając torbę na jedno ramię.
- Nie jedziemy windą?
- Wiesz... Jeśli chcesz, możesz pojechać, ja wolę pójść schodami.
- Nie, idę z Tobą!
         Na przystanku musiałam pobiec trochę za autobusem, gdyż ten już odjeżdżał. Przepuściłam kurdupla i zakupiłam nam bilety. Wcześniej William mówił mi, do jakiej szkoły uczęszcza, więc wiedziałam jak do niej dojechać. Usiedliśmy na samym tyle, William cały czas coś do mnie gadał, a ja od czasu do czasu kiwałam głową lub uśmiechałam się lekko na znak, że go słucham - nawet jeśli tak nie było.
Wysiedliśmy na przystanku pod jego szkołą, na jego prośbę poszłam z nim poszukać jego klasy. Znaleźliśmy jego wychowawczynię, która oznajmiła, że zaopiekuje się nim, tak więc pożegnaliśmy się, po czym zaczęłam biec w stronę liceum z nadzieją, że nie spóźnię się.
          Wpadłam do klasy niczym torpeda, lekko zdyszana, zauważyłam pełen wyższości uśmieszek Amber, pełne wyrzutu spojrzenie nauczyciela zapisującego coś na tablicy, po czym spojrzałam w stronę ławki mojej i Kastiela. Teraz w niej siedział sam czerwony łeb z... Sucrette. Zawsze to razem ze mną Kas siedział, teraz nawet nie zauważył mnie jak weszłam. Poczułam lekkie uczucie zazdrości, szybko to zignorowałam widząc, że Nataniel siedzi sam, więc skorzystałam z okazji i dosiadłam się.
- Cześć kochanie - szepnęłam chcąc wyglądać jak najbardziej naturalnie.
- Hej... Gdzie Ty byłaś? Czemu nie odpisałaś na esemesy?
- Co? Jakie esemesy? Nic nie dostałam. I spóźniłam się dlatego, że ...
- Ekhm - przerwał mi nauczyciel karcąc mnie wzrokiem. - Nie przeszkadzam Wam czasem?
- Nie, skądże... Przepraszam - odpowiedziałam spokojnie. Chwilę jeszcze popatrzył się na nas po czym kontynuuował lekcję.
- Powiem Ci na przerwie - wyszeptałam na co chłopak skinął głową i położył mi dłoń na udzie. Całą lekcję miałam wrażenie bycia obserwowaną i słyszałam chichot pewnej blondynki. Nie wiem czemu, ale jakoś jej nie lubię...
          Po lekcji zgarnęłam wszystkie przedmioty z ławki do torby i wybiegłam z klasy trzymając blondyna za rękę. Poszliśmy na klatkę schodową, gdyż głównie tam był spokój i cisza w szkole.
- No więc? Co chciałaś powiedzieć?
- Ja... Mam braci.
- Co? - Otworzył ze zdziwienia oczy.
- Wiesz, facet mojej mamy ma dwóch synów. Jeden ma dziesięć lat, drugi jest w naszym wieku. Od wczoraj mieszkają u mnie i nie wygląda na to, by zamierzali się wynieść. Do tego musiałam jechać razem z tym młodszym do jego szkoły i biegłam do nas, dlatego się spóźniłam. Matko, ja tego nie zniosę. Ten młodszy, William jest jeszcze okej, jest bardzo miły, ale jego brat... - aż ciarki mnie przeszły na my o nim. W tym momencie przyszła Melania. Wiedziałam od dawna, co Ona czuje do Nata, ale nie mogła powstrzymać się od zawistnych spojrzeń rzucanych w moją stronę i różnych tekstów z pozoru normalnych. Aż pluła jadem, zawsze się wtrącała, gdy widziała nas razem.
- Nat... Chodź ze mną do pokoju gospodarzy, musimy wypełnić parę dokumentów i zgłoszeń przyjęcia do szkoły.
- Eh... Jasne, już idę. Wybacz Des, później się zobaczymy, co?
- Okej...-  Patrzyłam chwilę jak odchodzili, brunetka rzuciła mi jeszcze tylko to jedno ze swoich spojrzeń. Mogła udawać kogo chciała, ale nie zmieni tego, kim jest. Nie rozumie, że Nat nic do niej nie czuje.
Posiedziałam jeszcze chwilę, po czym wyszłam ba dziedziniec. Myślałam, że rzucę się z dachu, gdy ujrzałam brązowookiego przede mną.
- Co Ty tu robisz, James?

3 komentarze: