niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział XII - Tajemnica wyszła na jaw.

     Na początek dziękuję za wszystkie komentarze, miłe słowa i odwiedziny mojego bloga, to naprawdę wiele dla mnie znaczy i motywuje do dalszego pisania. Jako, że lubię pisać i staram się w miarę dobrze to robić. ._. Cieszę się, że niektórym moje opowiadanie przypadło do gustu.
Więc, miłego czytania~! (͡° ͜ʖ ͡°)

***
           Odszukując odpowiednią salę, zajrzałam przez mini okienko by się upewnić, że to na pewno tu. Niepewnie pociągnęłam za klamkę, lekko pchając drzwi, by po chwili stanąć przed łóżkiem, na którym leżał czerwonowłosy chłopak. Blask księżyca wpadał przez okno, oświetlając pomieszczenie. Miałam tylko nadzieję, że nie wygoni mnie nikt ze szpitala. Kastielowi przypięli kroplówkę, gdzieniegdzie na twarzy miał parę plastrów, za bardzo bałam się odsłonić brzuch, by nie zobaczyć rany. Całe pomieszczenie było w kolorze białym, jak to w szpitalu, jednak na ścianach na środku był namalowany niebieski pasek, zasłony na oknie były w tym samym kolorze. Zgarnęłam małe krzesełko z kątu i podstawiłam po lewej stronie łóżka, siadając przodem do drzwi. Złapałam nieprzytomnego przyjaciela za dłoń, była zimna. Spojrzałam na jego twarz, która w tamtej chwili wyrażała czysty spokój, niemalże przerażający. Widok jego w takim stanie był ... dziwny. Nigdy nie spodziewałabym się, że Kas może wylądować w szpitalu poprzez napaść na jego osobę w jego własnym domu... To nie mieściło mi się w głowie, Kas zawsze był narwany jak i silny, rzadko kiedy ktoś "uszkodził" go na poważnie. Teraz jednak był jeden z tych momentów, gdy był całkowicie bezbronny, wręcz słaby. Pewnie zdzieliłby mnie po głowie, gdyby usłyszał, jak go nazwałam, ale taka jest prawda. Nie mogąc się powstrzymać, w końcu dałam upust emocjom. Płakałam jak jeszcze nigdy wcześniej, nie mogąc nadal uwierzyć, że to prawda... Że śpi, że nie nosi tego swojego kastielowatego uśmieszku na twarzy... Że spóźniłabym się tylko chwilę, a najdroższa mi osoba mogłaby wykrwawić się na śmierć przed dojechaniem do szpitala. Przybliżyłam jego dłoń do swojej twarzy i objęłam ją obiema swoimi dłońmi składając na jego delikatny pocałunek. Nie jest ważne, jak bardzo chamski potrafi Kas być. Czy też ile pustych panienek przeleciał. Nic nie jest ważne. Tylko to, że go k...
- Halo? - słysząc cichy, kobiecy głos podniosłam wzrok na drzwi obok łóżka, w których stanęła pewna starsza, niska kobieta. Zapewne pielęgniarka. Ubrana w niebieski uniform, siwe włpsy związane w kok, twarz pokryta wieloms zmarszczkami, jednak wciąż lekko uśmiechnięta. Wciąż trzymając Kasa jedną dłonią, drugą przetarłam oczy i mokre od łez policzki, po czym znowu spojrzałam tym razem z uśmiechem na kobietę przed sobą. - Co tu robisz, dziecko drogie?
- Proszę wybaczyć, ale czy mogę zostać przy nim? Wiem, że nie powinnam, ale proszę mnie zrozumieć... Nie mogę go zostawić - przeniosłam wzrok na przyjaciela.
- Hmm... Niech Ci będzie. Przyniosę Ci zaraz jakiś koc i wodę - mimo wszystko, głos tej kobiety był nad wyraz przyjazny. Zanim zdążyłam zaprotestować, kobieta zniknęła w ciemnym korytarzu. Położyłam głowę na krawędzi łóżka, drugą rękę zarzucając na nogi Kasa. Wiedziałam, że nie powinnam, jednak szybko zasnęłam.
            Ospale podniosłam powieki, oślepiły mnie jasne promienie słońca, wpadające przez lekko otwarte okno.
- Kurwa, zmarznąć idzie - usłyszałam tak dobrze znany mi głos. Zorientowałam się, że tym razem to Kas trzyma mnie za dłoń, klnąc pod nosem cicho na zimno. Wyprostowałam się szybko (zrzucając przy tym z siebie koc), co wywołało u mnie lekki ból i mimo to zaśmiałam się krótko.
- Już zamykam - wstałam z krzesełka podchodząc do okna i zamykając je. Przy okazji też zasłoniłam, by było ciemniej, gdyż to światło oślepiało mnie. Chwilę postałam w ciszy pod oknem patrząc na Kasa. Uśmiechał się lekko również wpatrując we mnie.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak głupia - jego twarz momentalnie się zmieniła, tym razem wyrażała zażenowanie i niedowierzanie.
- C-Co? - Zadałam jakże mądre pytanie całkowicie nie rozumiejąc, o co może mu chodzić.
- Wiem, co się wtedy stało. Widziałem Cię, jak weszłaś do mojego pokoju... - chłopak mocno zacisnął pięści patrząc w pościel. - Jak zaczęłaś go podpuszczać, by poleciał za Tobą. TO był Twój plan?!
- A niby co miałam zrobić?! Pozwolić Ci się wykrwawić?! - poczułam, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
- A żebyś wiedziała! - po tych słowach osłupiałam. Patrzyłam na niego, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś... - pomieszczenie wypełniła denerwująca cisza. Podeszłam powoli, niepewna tego, jak zareaguje. Złapałam jego twarz w obie dłonie i zmusiłam do spojrzenia na mnie. - Naprawdę wierzysz w to, że mogłabym Cię zostawić? Albo wysłać Melanię?! Nie mogłam pozwolić, by i jej coś się stało, nie rozumiesz?
- Przez to Tobie się coś stało - odpowiedział pewnie patrząc mi prosto w oczy.
- Co...
- Twój policzek. To przez niego, prawda? - na chwilę znowu cisza wróciła, jednak szybko ją przerwałam.
- Tak, to przez niego. Ale gdyby to Melania zajęła moje miejsce, wydarzyłoby się coś gorszego, niż tylko przecięcie policzka i parę głupich siniaków - Po tych słowach Kas zabrał moje ręce z jego twarzy, po czym mocno się do mnie przytulił.
- Cieszę się, że żyjesz.
- I wzajemnie - uśmiechnęłam się, również go obejmując.
Spędziliśmy razem parę godzin, podczas których parę razy odwiedzili nas lekarz wraz z pielęgniarką, sprawdzając stan Kasa. Przegadaliśmy te parę godzin śmiejąc się i żartując. W końcu postanowiłam zjawić się w domu, obiecując Kastielowi, że przyjdę niedługo.
              Stojąc przed drzwiami do mieszkania, usłyszałam huk dochodzący ze środka. Nacisnęłam klamkę, pchając drzwi i nie wiedząc, czego mogę się spodziewać.
- No! Nareszcie jesteś! - Usłyszałam zdenerwowany głos James'a. - Gdzież Ty się podziewała?
- U Kasa byłam.
- Znowu u tego idioty?
- Gdzie matka? - spytałam zmieniając temat.
- Gdybyś była w domu, to byś wiedziała. Wyjechali na "wakacje" razem z moim ojcem, zostawiając cały dom na mojej głowie.
- A, okej. Gdzie William?
- Śpi. A z Tobą co?
- Jakiś Ty troskliwy - odpowiedziałam zdejmując w progu buty.
- Pff, nie chcesz to nie mów - całkowicie mnie olewając, wrócił przed telewizor z colą i pizzą.
- Gdzie Heaven?
- Co Ty tak się o każdego pytasz? Też śpi, u Ciebie.
Nie chcąc kontynuować rozmowy z tym bucem, skierowałam się do swojego pokoju. Kot faktycznie spał. O dziwo w pokoju nie było bałaganu. Czyli nikt nie grzebał mi w rzeczach. Zadowolona z tego faktu zaczęłam szukać jakiś ubrań. Wybrałam czarne rajstopy z kokardkami, skórzaną, rozkloszowaną spódnicę w tym samym kolorze z ćwiekami, luźny sweter odsłaniający obojczyki, kończący się w połowie brzucha (tam również zaczynała się spódnica) w jasnobrązowym kolorze, fioletowy, luźny szalik i nieco za dużą kurtkę na jesień w tym samym kolorze. Do tego czarne lity z ćwiekami i zabierając wszystko ze sobą, poszłam do łazienki aby wykąpać się. Wykonałam podstawowe czynności takie jak umycie zębów, czy umycie włosów, które później wysuszyłam i szybko wyprostowałam, po czym z pierwszych pasm włosów utworzyłam z tyłu głowy niewielką kitkę, resztę włosów pozostawiłam rozpuszczona. Pobawiłam się jeszcze trochę z kotem, który zdążył się obudzić, po czym zabrałam ze sobą telefon z pieniędzmi i wyszłam z mieszkania do sklepu.
            Zadowolona szłam z powrotem do szpitala z dwoma reklamówkami w rękach. Kupiłam parę słodkich bułek z serem, parę słodkich z makiem, parę puszek coli lub sprite'a i parę paczek chipsów, które chcąc nie chcąc, kupić musiałam, gdyż Kas strasznie narzekał na te szpitalne żarcie. W połowie drogi postanowiłam włączyć komórkę, o której całkowicie zapomniałam. Wow, jedna wiadomość od matki, informująca mnie o ich wyjeździe i spam od Kasa. Esemesy typu "Gdzie jesteś? Głodny jestem", "pośpiesz się, głodny". Mimowolnie uśmiechnęłam się, prawie wpadając na jakiegoś przechodnia. Przeprosiłam pośpiesznie, wchodząc już do szpitala.  Idąc korytarzem, przeszłam obok dwóch policjantów. Przypatrywali mi się uważnie, przed wejściem do sali, spojrzałam w stronę, w którą uprzednio ruszyli. Nadal na mnie patrzyli wręcz powiedziałabym podejrzliwie, co mnie lekko wyprowadziło z równowagi. W pośpiechu nacisnęłam drzwi i pchnęłam je. Przed oczami pojawiła mi się czerwona czupryna.
- Jeeezu, spokojnie - zaśmiał się przyjaciel. - Chcesz mi zrobić krzywdę?
- Przepraszam. To po prostu... Widziałam policjantów na korytarzu - po tych słowach Kastiel jakby spoważniał. Zabrał ode mnie reklamówki siadając na łóżku i krzywiąc się przy tym. No tak, znieczulenie już przestało działać.
- I co?
- To u Ciebie byli, prawda?
- No byli.
- Czego chcieli? - usiadłam przy nim na łóżku, gdy ten sprawdzał zawartość zakupów zrobionych przeze mnie.
- A nie wiem, pytali mnie o ten napad, powiedziałem im, co pamiętam i tyle.
- Mhm... - wlepiłam w niego swój wzrok, jakby doszukując się czegoś więcej, gdy ten konsumował bułki, jedna za drugą.
- Chcesz? - Zamachał mi przed twarzą jedną, rozpakowaną bułką, tym samym wyrywając z zamyślenia. Niewiele myśląc ugryzłam kawałek, odwracając się lekko w stronę okna. Między nami na nowo zapanowała cisza, którą przerywał tylko szelest opakowań po zjedzonym "posiłku". Zapatrzyłam się za okno, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Ku mojemu zdziwieniu, zauważyłam przed szpitalem pewną znaną mi sylwetkę. Chłopak o białawych włosach, z ciemnymi końcówkami, z jednym złotym okiem, zaś drugim koloru szmatagdowego, ubrany w tak dobrze znany mi styl wiktoriański. Lysander... Kumpel Kasa. No tak, musiał się dowiedzieć, o tym nieszczęsnym ataku na swojego przyjaciela. Stał tak przy bramie intensywnie wpatrując się w salę, na której leżał czerwonowłosy. Bez słowa wyszłam z pomieszczenia, kierując się ku wyjściu, ignorując zaciekle nawołującego Kasa, bym wróciła.
   Kiedy stanęłam u progu wejścia, wyraz twarzy kolorowookiego drastycznie się zmienił. Mogłam teraz dostrzec lekkie zmieszanie, połączone z niepokojem i coś na kształt... Troski? Mimo to uśmiechnął się lekko, czekając aż podejdę bliżej.
- Cześć Lys - rzuciłam na powitanie stając twarzą w twarz z chłopakiem.
- Witaj, Destiny.
- Dlaczego nie wejdziesz do środka? Mogę Cię zaprowadzić do Kasa.
- Wolałbym nie. - Na te słowa zmarszczyłam lekko brwi ze zdziwienia zadając nieme pytanie. - Wiesz, chciałbym zostać, ale nie mogę. Mam parę spraw do załatwienia, także... - i gdy już tajemniczy białowłosy zamierzał odejść, olśniło mnie. Zagrodziłam mu drogę, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Oj Lysandrze, Lysandrze... Wiesz, że nie umiesz kłamać?
- K-Kłamać? Wybacz, Destiny, ale naprawdę nie rozumiem o co Ci chodzi.
- No wiesz, kto jak kto, ale Tobie nie przystoi kłamać. Zresztą sam mówiłeś, że nie cierpisz kłamstw - zaczęłam szturchać biednego chłopaczynę palcem wskazującym w klatę, na co ten zaczął się cofać z dłońmi ułożonymi w obronnym geście. Białowłosy wbił wzrok w ziemię pod naszymi stopami z miną jakby zastanawiał się, czy może coś mi wyjawić. - A więc? - Dopytałam tym samym pomagając mu podjąć decyzję. Chłopak westchnął zrezygnowany, po czym spojrzał mi prosto w oczy.
- No dobrze, tylko nie mów Kastielowi, że Ci powiedziałem, dobrze? To jest mój przyjaciel, i powiem Ci to tylko z tego powodu, że również się z nim przyjaźnisz.
- Nie no, pewnie. Rozumiem. - Uśmiechnęłam się chcąc dodać mu odwagi, po czym założyłam ręce na klatkę piersiową.
          - Destiny?
- Hm?
- Jesteś zła na Kastiela, prawda?
- Nie, skąd Ci przyszedł taki pysł do głowy? - Przystanęłam na środku korytarza, na którego końcu były drzwi do sali, z której Kas bezczelnie gapił się na nas podczas całej przeprowadzonej przeze mnie rozmowy z Lysandrem.
- Jestem wkurwiona. Mam ochotę go zajebać i uwierz, że powstrzymanie rąk od tego czynu będzie kosztowało mnie wielkiej samokontroli. Na Ciebie jednak nie jestem zła. Wiem, że nie chciałeś mi wyjawić prawdy ze względu na Waszą przyjaźń. - Wzięłam głęboki wdech tuż przed salą, przywdziewając na twarz lekki uśmiech.
- Czemu mi do cholery nie powiedziałaś, dokąd idziesz?! - W progu drzwi czerwonowłosy uraczył mnie tym jakże miłym pytaniem, za którym nie kryło się absolutnie nic, prócz złości. Tak. I poza strachem, że dowiem się prawdy. - A Ty po co tu?! - Tym razem skierował pytanie do zmartwionego przyjaciela, stojącego obok mnie.
- Nie muszę Ci się z niczego spowiadać, jeśli nie mam na to ochoty. Jednak znaj, idioto, mą łaskę. Zauważyłam za oknem Lysa, więc poszłam po niego, by go przyprowadzić, kiedy Ty wpierdalałeś moje bułki. Jeszcze jakieś jakże inteligentne pytania? - Uśmiechnęłam się fałszywie nie dając po sobie poznać, co tak naprawdę wyprowadziło mnie z równowagi.
- Coś długo gadaliście - uparcie nie dawał za wygraną, próbując (nieudolnie zresztą) sprawdzić, czy coś wiem.
- Gadaliśmy o Natanielu - zauważyłam u obu chłopaków cień strachu na twarzy. Zabawne, tak łatwo nimi pokierować. Lys nie umie kłamać, każdy to wie, dlatego ja musiałam coś wymyślić w czasie powrotu do sali. Jako, że nic mu nie powiedziałam, wystraszył się, że urządzę kłótnię, która jasno by dawała do zrozumienia, że wiem, co On z jego koleżkami odwalili. A od kogo? Od Lysandra, rzecz jasna. Teraz oboje będą wystraszeni, tylko o co innego, czego Kas się nie domyśli. - Jeszcze coś? Jak nie, to przepuść nas.
- Des, ja muszę pogadać z Lysem, zaraz wrócę - powiedział szybko po czym pociągnał przyjaciela za ramię i wyprowadził z sali. Postanowiłam napisać do matki Nataniela, gdyż jako jego była dziewczyna, nie raz spotykałam tą kobietę i miałam z nią ogólnie nie najgorszy kontakt.
Kiedy chłopcy wrócili, pożegnałam się, tłumacząc, że jestem potrzebna w domu.
              Spojrzałam jeszcze raz na telefon, na którym w wiadomości widniał adres pobliskiego szpitala, w którym znajdował się blondyn. Szybkim krokiem skierowałam się ku recepcji, w której zastałam pewną starszą kobietę ubraną w fartuch pielęgniarski. Uśmiechała się przyjaźnie, zadając pytanie kim jestem dla Nataniela Broen'a.
- Siostrą - odparłam bez namysłu, również posyłając ciepły uśmiech zmarszczonej na twarzy kobiecinie.
- Sala numer sto trzy. To na pierwszym piętrze.
- Dziękuję. - Skinęłam głową na pożegnanie, ruszając w wyznaczonym kierunku.
Przed drzwiami wzięłam głęboki wdech, by się maksymalnie uspokoić, po czym zapukałam.
- Proszę - zza drzwi usłyszałam chrapliwy, smutny głos, wyrażający pozwolenie na wejście. Pierwsze co ujrzałam, to duże, zdziwione oczy koloru złotego wpatrujące się we mnie w ciszy. Drugą rzeczą, rzucającą się w oczy, było parę gipsów, na obu nogach i jednej ręce.
Parę szwów na twarzy i usta wykrzywione w wyrazie złości.

***

Coś mi się wydaje, że ten rozdział jakiś taki... Nijaki. ._. No ale cóż, mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu.

środa, 6 stycznia 2016

Rozdział XI - Odnowione kontakty&napad.

*Ekhm*... Miłego czytania spóźnionego rozdziału. *˙︶˙*)ノ

Perspektywa Destiny.

        Dzień minął nam szybko, jednak cały czas miałam wrażenie, że Kas był jakiś nieswój. Zachowywał się dziwnie, jalby coś ukrywał, jednak gdy pytałam go o co chodzi, zbywał mnie. Tymczasowo rezygnując postanowiłam się spotkać z Melanią, gdyż dawno się nie widziałyśmy. Umówiłyśmy się na godzinę dziewiętnastą w kawiarni niedaleko naszej szkoły. Wróciłam za ten czas do swojego domu, by się przebrać. Cała "rodzinka" siedziała w salonie, oglądali Simpsonów niezwykle przy tym hałasując. Przemknęłam do swojego pokoju niczym ninja, po czym zaczęłam wybierać ubrania. Wybrałam nieco zmiętoloną bluzkę bez ramiączek, odsłaniającą obojczyki luźno zwisającą w kolorze fioletowym, czarne rurki, glany w tym samym kolorze i skórzaną kurtkę z futerkiem. Wykonałam czynności takie jak nakarmienie kota, założenie soczewek, umycie zębów czy ułożenie włosów w wysoká kitkę, po czym otworzyłam drzwi, by wyjść. Mało brakowało, a wpadłabym na James'a, który z naburmuszoną miną patrzył na mnie z góry. Chciałam go wyminąć, gdy ten złapał mnie za ramię i pociągnął do siebie.
- Dokąd idziesz?
- Nie Twoja sprawa, mógłbyś łaskawie mnie puścić? - uśmiechnęłam się sztucznie.
- No jednak trochę moja, bo pierw Cię nie ma w domu na noc, a później wracasz tylko po to, by się przebrać i znowu gdzieś uciekasz. Twoja matka nie będzie szczęśliwa.
- Och, naprawdę? W takim razie każ jej zakazać mi wyjścia do kawiarni z przyjaciółką, w końcu to takie złe... - odpowiedziałam z sarkazmem, po czym wyrwałam się z uścisku. Nie chcąc z nikim się kłócić, wyszłam szybko z domu kierując się do wyjścia z budynku.
         Będąc na miejscu, rozsiadłam się wygodnie przy stoliku na samym końcu zdejmując kurtkę i zawieszając ją na oparciu krzesła. Cała kawiarenka była w kolorach żółtych, brązowych i białych. Podłogę pokrywały ciemnobrązowe płyty. W całej kawiarence unosił się zapach kawy. Po chwili podeszła do mnie jedna z kelnerek, wyglądała sympatycznie. Zamówiłam latte, kelnerka zanotowała, po czym odeszła. Porozglądałam się po ludziach, na drugim końcu pomieszczenia przy jednym ze stolików siedziało czworo facetów, ubrani byli w rockowe ubrania i sprawiali wrażenie "twardych i silnych mężczyzn". Zapaliła mi się lampka w głowie, skądś ich kojarzyłam... Tylko skąd? Ich widok przysłoniła mi Melania rozglądająca się po stolikach. Gdy mnie zauważyła, uśmiechnęła się lekko kierując swe kroki w moją stronę. Ubrana była w niebieską sukienkę do kolan z odsłoniętymi ramionami, sweterek rozpinany w kolorze białym i baleriny. To pewnie śmiesznie wyglądało, taka mądra, grzeczna, dobrze ubrana z dobrymi manierami  kujonka - ekhm - dziewczyna i taki nieuk jak ja, ubrany w stylu rockowym.
- Cześć, Des! Dawno nie gadałyśmy - przysiadła się do stolika uśmiechając promiennie.
- Cześć, Mel - odwzajemniłam uśmiech. Dziewczyna zamówiła cappuccino, gdy kelnerka odeszła, zaczęłyśmy gadać o wszystkim i o niczym. Kiedy kelnerka przyniosła zamówienie, temat zszedł na Kastiela. Mimo tego, że Melania nie przepadała za czerwonowłosym, wysłuchała mnie. Opowiedziała też, że Nataniela nie było w szkole, co było dość dziwne, bo Nat od zawsze był "pilnym uczniem", nie miało znaczenia nawet to, że miał złamaną nogę czy rękę (chyba nie muszę mówić przez kogo), On i tak musiał pojawić się w szkole. Teraz jednak go nie było, ciekawy zbieg okoliczności, prawda? Zaraz po tym, jak zerwał ze mną. Po tym, jak Kas się o tym dowiedział. Około godziny dziewiątej wieczorem zapłaciłyśmy razem kelnerce, po czym wyszłyśmy przed kawiarnię chcąc wrócić już do domów. W pewnym momencie usłyszałam krzyk. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził i ujrzałam tych samych typów co siedzieli w kawiarni. Ubrani byli w rockowe, ciężkie ciuchy, wytatuowani głównie na rękach, palący papierosy z ohydnymi uśmieszkami. Nie musiałam patrzeć na przyjaciółkę, by domyślić się, że się boi. To nie było jej towarzystwo. Moje zresztą też nie, ale znałam ich. Przypomniałam sobie, że to DAWNI kumple Kasa. Czego oni od nas chcieli?
- Panienki się zgubiły? - odezwał się jeden, najwidoczniej lider tej grupki. Był dość wysoki, wyższy ode mnie o głowę, za to ja byłam nieco wyższa od stojącej w osłupieniu Melanii. Stanęłam przed nią, chcąc ją chociaż tyle "ukryć" przed nimi. Łatwo było ich rozzłościć, do tego lubili różne, brutalne "zabawy". Jak ktoś ich zdenerwował, nie liczyła się płeć.
- Nie ujęłabym tego tak, mieszkam tu od urodzenia, o czym  zapewne pamiętacie - uśmiechnęłam się sztucznie.
- A wiesz, może byś przedstawiła nam swoją koleżankę? - usłyszałam cichy pisk za plecami i uścisk na przedramieniu.
- Chcielibyście. Ona nie z takich, sorka.
- A tam, przesadzasz... Co, paniusiu, chcesz się zabawić? - jeden z cymbałów zwrócił te słowa ku Melanii, która popatrzyła na niego z obrzydzeniem. Zresztą nie dziwię się.
- Mam Wam to przeliterować? Tak trudno zrozumieć, że macie się odwalić?
- Tsk... Lepiej uważaj na słowa, Des. Może i jesteś dziewczyną Kasa, ale nie zakazuj nam się zabawić - odezwał się tym razem lider. Fakt, był mądrzejszy od tych idiotów, ale nadal był liderem. Zignorowałam ten fragment o "dziewczynie Kasa" i uśmiechnęłam się szyderczo zakładając obie ręce na biodra.
- Wybacz, nic do Was nie mam, poważnie... Ale tylko spróbuje któryś z Was ją tknąć, a zajebię. Nogi z dupy powyrywam i łapy zgniotę, więc radzę poszukać sobie innej laski. W końcu macie znajomości, prawda?
- Ty... - oho, udało mi się już kogoś zdenerwować. Wysoki, umięśniony blondyn zaczął powoli zbliżać się w naszym kierunku z niezbyt przyjazną miną. Drogę zagrodził mu jeszcze wyższy, czarnowłosy o zielonych oczach facet. Pamiętam, jak Kas kiedyś opowiadał mi o nich, ich lider ponoć jest starszy od nas o jakieś pięć, sześć lat, reszta bandy - jak to ja ich nazywam - jest nieco od niego młodsza. Nie raz mieli na pieńku z policją, która jednak rzadko interweniowała. Ich grupka przypominała mi nieco jakąś mafię, czy coś w tym stylu. Całkowicie zamyśliłam się, przez co nie usłyszałam, o czym rozmawiali i co ich lider do mnie mówił.
- Wybacz, co mówiłeś? - na te słowa cała czwórka wykrzywiła usta w tajemniczym uśmiechu.
- Powinnaś lepiej porozmawiać z Kasem.
- Bo co? - przenosiłam podejrzliwie wzrok kolejno po każdym facecie z gangu, próbując wychwycić jakieś dziwne zachowania, które mogłyby wskazywać na udział rudzielca w jakiś ich brudnych sprawkach. Oni tylko poszerzyli uśmiechy nadal oblepiając nas dwie tymi chytrymi spojrzeniami.
- Wiesz, myślę, że to On powinien Ci wszystko wyjaśnić, sorry - westchnęłam zmęczona ich towarzystwem i przetarłam oczy.
- W takim razie my już pójdziemy - odpowiedziałam wreszcie ciągnąc osłupiałą Melanię za rękę.
- Miłej rozmowy! - krzyknęli rozbawieni za nami. Za zakrętem zaczęłam biec w stronę domu, zapominając o tym, że wciąż ciągnę za sobą przyjaciółkę. Gdy w końcu dotarły do mnie jej krzyki, zatrzymałam się dając jej możliwość odetchnienia.
- W-Wybacz...- wydusiłam patrząc, jak ta położyła dłonie na kolanach i nieco się skrzywiła, próbując nabrać powietrza. Gdy trochę się uspokoiła, odpowiedziała.
- Nie mam czego. Rozumiem, że się denerwujesz i całkowicie słusznie. Mogę pójść z Tobą, jeśli chcesz. Zresztą i tak nie mam wyboru, za rogiem już jest Twój blok - uśmiechnęła się lekko próbując mnie pocieszyć. Skinęłam lekko głową i skierowałam się w stronę budynku w towarzystwie brązowowłosej. Nawet nie protestowała, gdy wybrałam schody. Wiedziała, co miałam z windami. Będąc na górze, bez zbędnych grzeczności weszłam do mieszkania czerwonowłosego i już w progu zastygłam zdumiona. Z pokoju dochodził czyiś głos i odgłos rzucanych przedmiotów. Zaglądnęłam przez szparę w drzwiach i doznałam szoku. W pomieszczeniu był ogromny syf, a wśród tego wszystkiego stał wysoki, obcy mi mężczyzna. Nie zauważył mnie ani nie usłyszał, na szczęście. Jednak to, co mnie naprawdę wystraszyło, to zakrwawiony nóż, który dzierżył w lewej dłoni ten typ. Pod jego nogami leżał Kas... W kałuży krwi. Zasłoniłam dłonią buzię i szybkim krokiem podeszłam do wejściowych drzwi, w których stanęła już zmachana przyjaciółka. Szybkim ruchem weszłam do szafy, w którą wpakowałam też ją i szeptając, by o nic nie pytała, wybrałam numer na policję w komórce. Gdy w końcu mnie połączyło, wytłumaczyłam wszystko komendantowi, podałam ulicę, numer bloku i mieszkania, po czym rozłączyłam się. Melania przysłuchująca się rozmowie, wyraźnie zbladła na twarzy.
- Słuchaj uważnie - zaczęłam, nadal szepcząc - zadzwonisz teraz na karetkę i pójdziesz sprawdzić co z Kasem, kiedy ja odwrócę uwagę napastnika, jasne?
- J-Ja... Des, nie... Proszę, nie idź tam. P-Poczekajmy na przyjazd policji...
- Do jasnej cholery, nie będę czekać, On się może wykrwawić! Zostań tu, póki nie będzie tego typa w mieszkaniu. Spokojnie, nic mi nie będzie - uśmiechnęłam się i przytuliłam przyjaciółkę na pocieszenie. Wyszłam z szafy z przedpokoju i skierowałam się na palcach w stronę sypialni przyjaciela. Zastanawiałam się, czego napastnik mógł chcieć od Kasa, czego szukał. Zabrałam w rękę buta, po czym powolutku otwierając drzwi, zamachnęłam się i rzuciłam. Obuwie poleciało prosto w głowę nieznajomego typa, który jak poparzony odwrócił się w moją stronę. Jego wyraz twarzy wyraźnie złagodniał widząc kogoś takiego jak ja - bo fakt faktem, był ode mnie wyższy, silniejszy i twardszy, w dodatku ja jako dziewczyna, miałam marne szanse. Mogłam tylko zaufać swojej szybkości, zwinności i sprytowi.
- Ooo... A kogo my tu mamy? Kim jesteś, laluniu?
- Mogłabym Ciebie spytać o to samo. Czego tu szukasz?
- A wiesz, wpadłem... W odzwiedziny - na ostatnie słowo spojrzał za siebie, na Kasa i uśmiechnął się. Dopiero teraz zauważyłam, ze chłopak był przytomny. Patrzył ma mnie ze zdziwieniem w oczach i trzymał się za brzuch, jednak zapewne nie mógł mówić. Momentalnie poczułam, jak do oczu napływają mi łzy, ale szybko pomrugałam parę razy, by je odgonić i spróbowałam odezwać się pewnym siebie głosem.
- Och, no tak. Teraz Ciebie ktoś odwiedzi. A dokładniej policja, muszę tylko zadzwonić - wyjęłam telefon i udałam, że wybieram numer, co faceta przede mną wytrąciła z równowagi i z dzikim rykiem rzucił się w moją stronę. Szybko dopadłam do drzwi na klatkę schodową i wybiegłam na nią. Niby mogłam wrócić do swojego mieszkania, ale po pierwsze, nie miałam pewności, że drzwi nie są zamknięte na klucz, a po drugie, nie chciałam, by ten krety  zrobił coś mojej rodzinie. Tak więc próbując się z niego śmiać - co mimo wszystko w takiej sytuacji było dość trudne - zaczęłam zbiegać po schodach. Chłopak parę razy próbował trafić we mnie nożem, jednak jakimś cudem, robiłam uniki, nie szczędząc sobie chamskich komentarzy i wyśmiewek. Na prawie samym dole, ostatni raz rzucił nożem, tym razem przecinając mi policzek. Nie zważając na ranę, biegłam dalej, gdy ten przeskoczył przez barierkę tuż za mną. Zdążyłam się tylko odwrócić, gdy poczułam mocne kopnięcie w brzuch i poleciałam do tyłu.
Przywaliłam plecami o ścianę, jednak zdałam sobie sprawę, że nie mam nic uszkodzonego "na poważnie". Zastanawiałam się tylko, dlaczego nikt nie wyszedł z mieszkań, w końcu było już po godzinie jedenastej wieczorem, a po całej klatce schodowej rozbrzmiewały nasze głosy. Najwyraźniej wcale nie przejmował go fakt, że sąsiedzi mogą zadzwonić na policję, co zresztą ja już zrobiłam. Jego nóż leżał tuż obok mnie, jednak zrezygnowałam z dotknięcia go, gdyż byłyby na nim moje odciski palców. Tylko moje, z tego powodu, że facet idący w moją stronę miał skórzane rękawiczki na dłoniach. Ubrany był w dość podobny sposób, co koledzy Kasa, jednak jednocześnie wyglądał całkiem inaczej. Miał czarne włosy, bladą cerę i oczy koloru niebieskiego lub zielonego. Nie jestem pewna. W każdym razie, mimo bólu brzucha - i kilku kości - stanęłam na równe nogi, czego od razu pożałowałam, bo obraz przede mną zrobił się zamazany. Próbowałam utrzymać równowagę, jedną ręką trzymając się ściany.
- O, widać nie najlepiej się czujesz? Pozwól, że Ci pomogę - usłyszałam ten sam wkurwiający głos tuż przy uchu, następnie poczułam kolejne uderzenie w brzuch. Ten cios ponownie powalił mnie na kolana, jednak w tej chwili nie myślałam o sobie. No, może trochę, ale ważniejsze było to, że bliskie mi osoby są bezpieczne - tak jakby. Uśmiechnęłam się mimo bólu.
- Wiesz, i tak Cię złapią.
- Zamknij mordę, albo Cię zajebię! - na te słowa nerwowo przełknęłam ślinę. Wiem, jak mogłoby się wydawać, że się nie boję, że jestem odważna. Pff... Chuja prawda. Bałam się, jak nigdy. Wiedziałam, że ten typ nie żartuje, i jeśli policja się spóźni, nie pozostanie po mnie nic, prócz zimnego ciała. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie mogłam zostawić bliskich mi osób. Kiedy facet wyglądał za okno, wypatrując niebezpieczeństwa w postaci policji, ja odzyskując lepszy wzrok chwyciłam za gaśnicę wiszącą nade mną i zanim napastnik zdołał jakoś zareagować, oberwał w głowę i poleciał na ścianę. Kopnęłam nóż tak, że poleciał po schodach do piwnicy, a sama uciekłam na dwór. Z ulgą dostrzegłam dwa wozy policyjne i jedną karetkę. Pomachałam im, by wiedzieli, gdzie stanąć.
Parę policjantów powysiadało z wozów, jak również ratownicy. Wskazałam im sprawcę całego zajścia i zaprowadziłam do mieszkania Kasa. Napastnika zabrano do więzienia, zapewne odbędzie się rozprawa, czerwonowłosego wyniesiono na noszach z mieszkania, które ja zamknęłam na klucz. Upewniłam się, że z Melanią wszystko okej i szybko pożegnałam ją przepraszając za wszystko. Wsiadłam do karetki razem z ratownikami i złapałam Kasa za rękę, czego nie czuł, bo z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi zemdlał.
           Siedząc na korytarzu, w szpitalu przed salą operacyjną, miałam dużo czasu na rozmyślanie. Przez to zajście w mieszkaniu Kastiela, całkowicie zapomniałam o tym, że być może jeśli jego kumple wciągnęli go w jakąś brudną robotę, to to może być powodem całej tej sprawy. Fakt, nie udało mi się zatrzymać "potoku łez", jednak wciąż przed lekarzami, pielęgniarkami czy po prostu innymi osobami starałam się zachować spokój. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś widział mnie w mojej "chwili słabości". Nawet, jeśli to całkowicie normalne, po prostu tego nie lubiłam. Zastanawiałam się, czy Kas z tego wyjdzie, po jakim czasie dojdzie do siebie i czy nikt go ponownie nie napadnie. Moje rozmyślenia przerwał huk otwierających się drzwi. Szybko podbiegłam do lekarza pytając o stan przyjaciela.
- Spokojnie, jest osłabiony, stracił dużo krwi, gdybyś go wtedy nie znalazła, mogłoby się to gorzej skończyć.
- Mogłby zginąć... - szepnęłam pochylając głowę w dół. Myśl o tym, że Kas mógłby zginąć, rozdzierała me serce na pół. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Nie martw się - uśmiechnął się przyjaznie Doktor Connor. - Jego stan jest stabilny, zaszyliśmy ranę, teraz przewieziemy go na oddział. Ty jednak pójdziesz ze mną.
- Dokąd? - spytałam zdziwiona oddalając się razem z lekarzem.
- Ciebie też powinien ktoś oglądnąć. Poproszę o to moją znajomą.
- Ale ja muszę...
- Nie próbuj nawet uciekać - przerwano mi. - Później będziesz mogła odwiedzić swojego kolegę.
- No dobrze...
          Po oglądnięciu mnie przez pielęgniarkę, okazało się, że rana na policzku nie jest głęboka, za to mam parę siniaków na brzuchu i na plecach, które pielęgniarka posmarowała mi maścią i nałożyła parę bandaży oraz plaster na ranę. Gdy skończyła, powiedziała, bym nie nadwyrężała się za bardzo. Podała mi numer sali, na której leżał czerwonowłosy, pożegnałam się i udałam w wyznaczonym mi miejscu.

***

W końcu~! :-: Ekhm. Otóż, musicie mi wybaczyć to ociąganie się, nie mam nic na swoją obronę (no chyba, że brak weny). Ale wiadomo jak to bywa z weną, raz jest, raz nie, a ja akurat doznaje przypływu weny będąc w szkole lub idąc spać. :_:
Wynagrodzę to Wam, mam już pomysł jak zeswatać tę dwójkę ze sobą, ale nic Wam nie zdradzę. (͡° ͜ʖ ͡°)
Postaram się szybko wstawić kolejny rozdział ^-^

PS zastanawiam się nad tym, czy by nie utworzyć aska, na którym byłyby normalne pytania, ale moglibyście też pytać się mnie o opowiadanie itd. >.< Tylko nie jestem pewna, czy się "opłaca", dlatego Was pytam o zdanie. Gdybyście byli tak mili :-: ... Ja na asku jestem praktycznie cały czas, więc bym szybko odpowiadała ._.

W każdym razie, do następnego rozdziału~! 乁( ˙ ω˙乁)

 

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział X - Zerwanie po raz drugi??

Perspektywa Kastiela.

       Nie usłyszałem dokładnie, kto zadzwonił do Des i żałuję, że nie wyrwałem jej komórki, gdy w jej oczach pojawiły się pierwsze łzy. Osoba z drugiej strony najwyraźniej się rozłączyła, po czym dziewczyna przede mną stała niczym zamurowana. Już chciałem dotknąć jej ramienia, kiedy ta odtrąciła moją dłoń i zaczęła biec ku drzwiom wyjściowym. Niewiele myśląc o całej sytuacji pognałem za nią, w progu drzwi złapałem ją, przyciągnąłem do siebie i uwięziłem w swoich ramionach. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna chciała się wyrwać, krzyczała przez łzy, bym ją puścił. Po jakimś czasie się uspokoiła i również mnie objęła nadal jednak płacząc. Usiadłem powoli razem z zapłakaną dziewczyną na podłodze, gładząc ją po plecach z nadzieją, że to coś pomoże. Nie nalegałem, by się teraz zwierzała. Znałem ją nie od wczoraj i wiedziałem, że nie lubi gadać gdy płacze, bo głos jej się łamie i nie może nabrać powietrza do płuc. W takich momentach po prostu przy niej byłem.
- K-Kas...
- No?
- On... T-To znaczy Nat...- na dźwięk jego imienia, od razu się domyśliłem, że zranił Des - On zerwał ze mną.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerywały tylko nasze oddechy i łkanie dziewczyny. Wiedziałem. Kurwa, wiedziałem! Ta szmata znowu skrzywdziła najważniejszą dla mnie osobę, nie daruję mu tego tym razem.
- Des... - przysunąłem głowę dziewczyny bliżej mojego torsu i pocałowałem w czoło - chcesz zostać u mnie? Możesz się przespać w moim pokoju, ja pójdę do sypialni starych.
- Tak... D-Dziękuję.
Chwilę jeszcze tak posiedzieliśmy razem, kiedy Des stwierdziła, że jest śpiąca. Zaprowadziłem ją do swojego pokoju i przyszykowałem jakieś ubrania do przebrania. Posiedziałem przy niej jeszcze chwilę, dopóki nie usnęła, po czym po cichu zabierając swój telefon z szafki nocnej, przeszedłem do przedpokoju. Wybrałem numer swoich "dawnych" kumpli, z którymi nadal od czasu do czasu jakiś tam kontakt miałem i nacisnąłem zieloną słuchawkę. W czasie oczekiwania na połączenie ubrałem buty i kurtkę.
- Czego?- Usłyszałem niski głos po drugiej stronie.
- Maks, to tak się witasz z kumplem?- Odpowiedziałem sarkastycznie pytaniem na pytanie.
- Osz w morde, to na serio Ty, Kastiel?!
- Tak, tak, to ja. Słuchaj, mam do Was pewną sprawę...

Perspektywa Destiny.

        Gdy się obudziłam, spojrzałam na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt siedem. Cholera, zapomniałam napisać do kogoś z domu, że dziś nie wrócę. Wypełzłam z łóżka zmęczona jak nigdy wcześniej, podeszłam do biurka na którym leżał mój telefon i wysłałam esemesa na numer James'a, w którym napisałam, że nocuję dziś i jutro u koleżanki. Ubrana w spodnie dresowe i za dużą na mnie o kilka rozmiarów bluzkę, które były własnością tego przesympatycznego rudzielca, udałam się do sypialni jego rodziców, którzy często wyjeżdżali, zostawiając go samego z Demonem. O dziwo, nie było go tam. Jak i nigdzie indziej w całym mieszkaniu. Wyjęłam komórkę z kieszeni spodni, do których wcześniej ją włożyłam i wybrałam numer do Kasa. Najwyraźniej odrzucił połączenie, albo zwyczajnie miał telefon wyłączony. Po chwili moje rozmyślenia przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Czyli odrzucił połączenie, bo wiadomość głosiła "mam sprawę do załatwienia, nie mogę gadać. Nie martw się, zjedz i porób coś, niedługo będę". No pięknie. Będąc już w salonie, odrzuciłam telefon na kanapę i skierowałam kroki do kuchni. Zaparzyłam sobie kawę i zamówiłam pizzę z podwójnym serem, pieczarkami, pomidorem i szynką. Oboje z Kasem ją uwielbialiśmy. Wiedziałam, gdzie przyjaciel trzymał pieniądze... Pod łóźkiem. Tam było dosłownie wszystko, poczynając od góry świerszczyków, kończąc na zabawkach dla psa. Wyjęłam potrzebną ilość pieniędzy, i gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, poszłam odebrać naszą "kolację". Razem z pudełkiem rozsiadłam się przed telewizorem, który wcześniej włączyłam. Akurat leciał program kulinarny "ABC gotowania". Minęło około dwadzieścia minut, a ja już przeszukiwałam górę płyt z nadzieją, że znajdę jakiś fajny horror.
W pewnym momencie usłyszałam, skrzypienie drzwi wejściowych i przekleństwa rzucane z ust rudzielca. Stanęłam przed nim z założonymi rękoma na klatce piersiowej, gdy ten zdejmował buty i przyglądałam mu się z rozbawieniem. Po chwili chłopak mnie zauważył i od razu złagodniał.
- Coś Ty taki nerwowy?
- Eee... A to nieważne już. Jak się czujesz? - zdjął do końca buty i kurtkę, po czym zbliżył się do mnie.
- Czuję się tak, jak czuć powinna osoba, z którą ktoś zerwał bez powodu, nic wielkiego.
- No już, spokojnie - czerwonowłosy przytulił mnie mocno, odwzajemniłam ten gest. To, co mnie zastanawiało, to opanowanie jakie od Kastiela wręcz biło. Nienawidził Nataniela i przez byle powód - a nawet jego brak - byłby gotów coś mu zrobić.
      Resztę wieczoru spędziliśmy przed tv, oglądając horrory i zajadając się pizzą. Żartowaliśmy z różnych scenek w filmach, to był taki mój sposób, by się nie bać, chociaż inni mogliby uznać nas za psychopatów. W końcu nie każdy śmieje się, gdy dla przykładu, ktoś odrąbie czyjąś głowę - nawet jeśli to tylko film. Całkowicie straciliśmy poczucie czasu, sama nie wiem kiedy usnęłam.

Perspektywa Kastiela.

- Pstt... Des, śpisz? - szepnąłem i zamachałem dziewczynie przed twarzą, sprawdzając czy śpi. Spała jak zabita, więc wyłączyłem telewizor i ostrożnie wziąłem ją na ręce, by przypadkiem nie zbudzić. Zaniosłem ją do swojego pokoju na łóżko i nakryłem. Popatrzyłem jeszcze chwilę na śpiącą Des, była taka niewinna i drobna, całkiem inna od tej, którą jest za dnia. Prawdą jest, że od dawna wiedziałem, że tylko udaje taką silną i rzadko kiedy pokazuje swoje "prawdziwe ja" komukolwiek. Chyba powinienem czuć się wyróżniony - zachichotałem cicho, jednak szybko spoważniałem uświadamiając sobie, jak ważna jest dla mnie ta mała istotka zwana Destiny. Pewnie byłbym w stanie nawet zabić, jeśli to miałoby ją uszczęśliwić. Chociaż wiem, że prędzej by mnie zdzieliła po głowie, wygłaszając pouczającą mowę o tym, ile to problemów narobiłem. Zastanawia mnie, czy Ona mogłaby poczuć do mnie coś silniejszego? Czy moglibyśmy zostać kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi? Pewnie nie, w końcu bym ją tylko ranił - westchnąłem podirytowany. Moje przemyślenia przerwał dzwonek przychodzącego połączenia z telefonu, z pokoju obok. Spojrzałem ostatni raz na przyjaciółkę, która przewróciła się na drugi bok i wyszedłem.
Zgarnąłem komórkę ze stołu w salonie i wyszedłem na balkon, po czym odebrałem.
- No?
- I jak tam, Kas? Skasowałeś dowody?
- Zaraz to zrobię. Tak w ogóle to dzięki, dałbym sobie sam radę, gdyby ten szmaciarz nie zadzwonił na psy. Serio, dzięki.
- No spoko spoko, pamiętaj tylko, że masz dług u nas! A, jeszcze jedno. Ponoć psiarna już węszy, więc w razie czego, nie wyłaź póki co z chaty, bo Cię rozpoznają, jasne?
- Serio myślisz, że jestem takim idiotą? Nie wyjdę, nie martw się o to.
- Dobra, zdzwonimy się niedługo. Spadam sprzedawać towar, narka.
- No, nara - rozłączyłem się, chowając telefon do kieszeni, jednocześnie wyjmując fajkę i ogień. Odpaliłem papierosa zaciągając się. W dole dostrzegłem wóz psów.
- To będą ciężkie dni.

***

No, koniec rozdziału X! Mam nadzieję, że Wam się spodobał. :_:
Kolejnego rozdziału możecie spodziewać się już niedługo~! (ง ˙ω˙)ว