niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział XII - Tajemnica wyszła na jaw.

     Na początek dziękuję za wszystkie komentarze, miłe słowa i odwiedziny mojego bloga, to naprawdę wiele dla mnie znaczy i motywuje do dalszego pisania. Jako, że lubię pisać i staram się w miarę dobrze to robić. ._. Cieszę się, że niektórym moje opowiadanie przypadło do gustu.
Więc, miłego czytania~! (͡° ͜ʖ ͡°)

***
           Odszukując odpowiednią salę, zajrzałam przez mini okienko by się upewnić, że to na pewno tu. Niepewnie pociągnęłam za klamkę, lekko pchając drzwi, by po chwili stanąć przed łóżkiem, na którym leżał czerwonowłosy chłopak. Blask księżyca wpadał przez okno, oświetlając pomieszczenie. Miałam tylko nadzieję, że nie wygoni mnie nikt ze szpitala. Kastielowi przypięli kroplówkę, gdzieniegdzie na twarzy miał parę plastrów, za bardzo bałam się odsłonić brzuch, by nie zobaczyć rany. Całe pomieszczenie było w kolorze białym, jak to w szpitalu, jednak na ścianach na środku był namalowany niebieski pasek, zasłony na oknie były w tym samym kolorze. Zgarnęłam małe krzesełko z kątu i podstawiłam po lewej stronie łóżka, siadając przodem do drzwi. Złapałam nieprzytomnego przyjaciela za dłoń, była zimna. Spojrzałam na jego twarz, która w tamtej chwili wyrażała czysty spokój, niemalże przerażający. Widok jego w takim stanie był ... dziwny. Nigdy nie spodziewałabym się, że Kas może wylądować w szpitalu poprzez napaść na jego osobę w jego własnym domu... To nie mieściło mi się w głowie, Kas zawsze był narwany jak i silny, rzadko kiedy ktoś "uszkodził" go na poważnie. Teraz jednak był jeden z tych momentów, gdy był całkowicie bezbronny, wręcz słaby. Pewnie zdzieliłby mnie po głowie, gdyby usłyszał, jak go nazwałam, ale taka jest prawda. Nie mogąc się powstrzymać, w końcu dałam upust emocjom. Płakałam jak jeszcze nigdy wcześniej, nie mogąc nadal uwierzyć, że to prawda... Że śpi, że nie nosi tego swojego kastielowatego uśmieszku na twarzy... Że spóźniłabym się tylko chwilę, a najdroższa mi osoba mogłaby wykrwawić się na śmierć przed dojechaniem do szpitala. Przybliżyłam jego dłoń do swojej twarzy i objęłam ją obiema swoimi dłońmi składając na jego delikatny pocałunek. Nie jest ważne, jak bardzo chamski potrafi Kas być. Czy też ile pustych panienek przeleciał. Nic nie jest ważne. Tylko to, że go k...
- Halo? - słysząc cichy, kobiecy głos podniosłam wzrok na drzwi obok łóżka, w których stanęła pewna starsza, niska kobieta. Zapewne pielęgniarka. Ubrana w niebieski uniform, siwe włpsy związane w kok, twarz pokryta wieloms zmarszczkami, jednak wciąż lekko uśmiechnięta. Wciąż trzymając Kasa jedną dłonią, drugą przetarłam oczy i mokre od łez policzki, po czym znowu spojrzałam tym razem z uśmiechem na kobietę przed sobą. - Co tu robisz, dziecko drogie?
- Proszę wybaczyć, ale czy mogę zostać przy nim? Wiem, że nie powinnam, ale proszę mnie zrozumieć... Nie mogę go zostawić - przeniosłam wzrok na przyjaciela.
- Hmm... Niech Ci będzie. Przyniosę Ci zaraz jakiś koc i wodę - mimo wszystko, głos tej kobiety był nad wyraz przyjazny. Zanim zdążyłam zaprotestować, kobieta zniknęła w ciemnym korytarzu. Położyłam głowę na krawędzi łóżka, drugą rękę zarzucając na nogi Kasa. Wiedziałam, że nie powinnam, jednak szybko zasnęłam.
            Ospale podniosłam powieki, oślepiły mnie jasne promienie słońca, wpadające przez lekko otwarte okno.
- Kurwa, zmarznąć idzie - usłyszałam tak dobrze znany mi głos. Zorientowałam się, że tym razem to Kas trzyma mnie za dłoń, klnąc pod nosem cicho na zimno. Wyprostowałam się szybko (zrzucając przy tym z siebie koc), co wywołało u mnie lekki ból i mimo to zaśmiałam się krótko.
- Już zamykam - wstałam z krzesełka podchodząc do okna i zamykając je. Przy okazji też zasłoniłam, by było ciemniej, gdyż to światło oślepiało mnie. Chwilę postałam w ciszy pod oknem patrząc na Kasa. Uśmiechał się lekko również wpatrując we mnie.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś tak głupia - jego twarz momentalnie się zmieniła, tym razem wyrażała zażenowanie i niedowierzanie.
- C-Co? - Zadałam jakże mądre pytanie całkowicie nie rozumiejąc, o co może mu chodzić.
- Wiem, co się wtedy stało. Widziałem Cię, jak weszłaś do mojego pokoju... - chłopak mocno zacisnął pięści patrząc w pościel. - Jak zaczęłaś go podpuszczać, by poleciał za Tobą. TO był Twój plan?!
- A niby co miałam zrobić?! Pozwolić Ci się wykrwawić?! - poczułam, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
- A żebyś wiedziała! - po tych słowach osłupiałam. Patrzyłam na niego, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś... - pomieszczenie wypełniła denerwująca cisza. Podeszłam powoli, niepewna tego, jak zareaguje. Złapałam jego twarz w obie dłonie i zmusiłam do spojrzenia na mnie. - Naprawdę wierzysz w to, że mogłabym Cię zostawić? Albo wysłać Melanię?! Nie mogłam pozwolić, by i jej coś się stało, nie rozumiesz?
- Przez to Tobie się coś stało - odpowiedział pewnie patrząc mi prosto w oczy.
- Co...
- Twój policzek. To przez niego, prawda? - na chwilę znowu cisza wróciła, jednak szybko ją przerwałam.
- Tak, to przez niego. Ale gdyby to Melania zajęła moje miejsce, wydarzyłoby się coś gorszego, niż tylko przecięcie policzka i parę głupich siniaków - Po tych słowach Kas zabrał moje ręce z jego twarzy, po czym mocno się do mnie przytulił.
- Cieszę się, że żyjesz.
- I wzajemnie - uśmiechnęłam się, również go obejmując.
Spędziliśmy razem parę godzin, podczas których parę razy odwiedzili nas lekarz wraz z pielęgniarką, sprawdzając stan Kasa. Przegadaliśmy te parę godzin śmiejąc się i żartując. W końcu postanowiłam zjawić się w domu, obiecując Kastielowi, że przyjdę niedługo.
              Stojąc przed drzwiami do mieszkania, usłyszałam huk dochodzący ze środka. Nacisnęłam klamkę, pchając drzwi i nie wiedząc, czego mogę się spodziewać.
- No! Nareszcie jesteś! - Usłyszałam zdenerwowany głos James'a. - Gdzież Ty się podziewała?
- U Kasa byłam.
- Znowu u tego idioty?
- Gdzie matka? - spytałam zmieniając temat.
- Gdybyś była w domu, to byś wiedziała. Wyjechali na "wakacje" razem z moim ojcem, zostawiając cały dom na mojej głowie.
- A, okej. Gdzie William?
- Śpi. A z Tobą co?
- Jakiś Ty troskliwy - odpowiedziałam zdejmując w progu buty.
- Pff, nie chcesz to nie mów - całkowicie mnie olewając, wrócił przed telewizor z colą i pizzą.
- Gdzie Heaven?
- Co Ty tak się o każdego pytasz? Też śpi, u Ciebie.
Nie chcąc kontynuować rozmowy z tym bucem, skierowałam się do swojego pokoju. Kot faktycznie spał. O dziwo w pokoju nie było bałaganu. Czyli nikt nie grzebał mi w rzeczach. Zadowolona z tego faktu zaczęłam szukać jakiś ubrań. Wybrałam czarne rajstopy z kokardkami, skórzaną, rozkloszowaną spódnicę w tym samym kolorze z ćwiekami, luźny sweter odsłaniający obojczyki, kończący się w połowie brzucha (tam również zaczynała się spódnica) w jasnobrązowym kolorze, fioletowy, luźny szalik i nieco za dużą kurtkę na jesień w tym samym kolorze. Do tego czarne lity z ćwiekami i zabierając wszystko ze sobą, poszłam do łazienki aby wykąpać się. Wykonałam podstawowe czynności takie jak umycie zębów, czy umycie włosów, które później wysuszyłam i szybko wyprostowałam, po czym z pierwszych pasm włosów utworzyłam z tyłu głowy niewielką kitkę, resztę włosów pozostawiłam rozpuszczona. Pobawiłam się jeszcze trochę z kotem, który zdążył się obudzić, po czym zabrałam ze sobą telefon z pieniędzmi i wyszłam z mieszkania do sklepu.
            Zadowolona szłam z powrotem do szpitala z dwoma reklamówkami w rękach. Kupiłam parę słodkich bułek z serem, parę słodkich z makiem, parę puszek coli lub sprite'a i parę paczek chipsów, które chcąc nie chcąc, kupić musiałam, gdyż Kas strasznie narzekał na te szpitalne żarcie. W połowie drogi postanowiłam włączyć komórkę, o której całkowicie zapomniałam. Wow, jedna wiadomość od matki, informująca mnie o ich wyjeździe i spam od Kasa. Esemesy typu "Gdzie jesteś? Głodny jestem", "pośpiesz się, głodny". Mimowolnie uśmiechnęłam się, prawie wpadając na jakiegoś przechodnia. Przeprosiłam pośpiesznie, wchodząc już do szpitala.  Idąc korytarzem, przeszłam obok dwóch policjantów. Przypatrywali mi się uważnie, przed wejściem do sali, spojrzałam w stronę, w którą uprzednio ruszyli. Nadal na mnie patrzyli wręcz powiedziałabym podejrzliwie, co mnie lekko wyprowadziło z równowagi. W pośpiechu nacisnęłam drzwi i pchnęłam je. Przed oczami pojawiła mi się czerwona czupryna.
- Jeeezu, spokojnie - zaśmiał się przyjaciel. - Chcesz mi zrobić krzywdę?
- Przepraszam. To po prostu... Widziałam policjantów na korytarzu - po tych słowach Kastiel jakby spoważniał. Zabrał ode mnie reklamówki siadając na łóżku i krzywiąc się przy tym. No tak, znieczulenie już przestało działać.
- I co?
- To u Ciebie byli, prawda?
- No byli.
- Czego chcieli? - usiadłam przy nim na łóżku, gdy ten sprawdzał zawartość zakupów zrobionych przeze mnie.
- A nie wiem, pytali mnie o ten napad, powiedziałem im, co pamiętam i tyle.
- Mhm... - wlepiłam w niego swój wzrok, jakby doszukując się czegoś więcej, gdy ten konsumował bułki, jedna za drugą.
- Chcesz? - Zamachał mi przed twarzą jedną, rozpakowaną bułką, tym samym wyrywając z zamyślenia. Niewiele myśląc ugryzłam kawałek, odwracając się lekko w stronę okna. Między nami na nowo zapanowała cisza, którą przerywał tylko szelest opakowań po zjedzonym "posiłku". Zapatrzyłam się za okno, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Ku mojemu zdziwieniu, zauważyłam przed szpitalem pewną znaną mi sylwetkę. Chłopak o białawych włosach, z ciemnymi końcówkami, z jednym złotym okiem, zaś drugim koloru szmatagdowego, ubrany w tak dobrze znany mi styl wiktoriański. Lysander... Kumpel Kasa. No tak, musiał się dowiedzieć, o tym nieszczęsnym ataku na swojego przyjaciela. Stał tak przy bramie intensywnie wpatrując się w salę, na której leżał czerwonowłosy. Bez słowa wyszłam z pomieszczenia, kierując się ku wyjściu, ignorując zaciekle nawołującego Kasa, bym wróciła.
   Kiedy stanęłam u progu wejścia, wyraz twarzy kolorowookiego drastycznie się zmienił. Mogłam teraz dostrzec lekkie zmieszanie, połączone z niepokojem i coś na kształt... Troski? Mimo to uśmiechnął się lekko, czekając aż podejdę bliżej.
- Cześć Lys - rzuciłam na powitanie stając twarzą w twarz z chłopakiem.
- Witaj, Destiny.
- Dlaczego nie wejdziesz do środka? Mogę Cię zaprowadzić do Kasa.
- Wolałbym nie. - Na te słowa zmarszczyłam lekko brwi ze zdziwienia zadając nieme pytanie. - Wiesz, chciałbym zostać, ale nie mogę. Mam parę spraw do załatwienia, także... - i gdy już tajemniczy białowłosy zamierzał odejść, olśniło mnie. Zagrodziłam mu drogę, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Oj Lysandrze, Lysandrze... Wiesz, że nie umiesz kłamać?
- K-Kłamać? Wybacz, Destiny, ale naprawdę nie rozumiem o co Ci chodzi.
- No wiesz, kto jak kto, ale Tobie nie przystoi kłamać. Zresztą sam mówiłeś, że nie cierpisz kłamstw - zaczęłam szturchać biednego chłopaczynę palcem wskazującym w klatę, na co ten zaczął się cofać z dłońmi ułożonymi w obronnym geście. Białowłosy wbił wzrok w ziemię pod naszymi stopami z miną jakby zastanawiał się, czy może coś mi wyjawić. - A więc? - Dopytałam tym samym pomagając mu podjąć decyzję. Chłopak westchnął zrezygnowany, po czym spojrzał mi prosto w oczy.
- No dobrze, tylko nie mów Kastielowi, że Ci powiedziałem, dobrze? To jest mój przyjaciel, i powiem Ci to tylko z tego powodu, że również się z nim przyjaźnisz.
- Nie no, pewnie. Rozumiem. - Uśmiechnęłam się chcąc dodać mu odwagi, po czym założyłam ręce na klatkę piersiową.
          - Destiny?
- Hm?
- Jesteś zła na Kastiela, prawda?
- Nie, skąd Ci przyszedł taki pysł do głowy? - Przystanęłam na środku korytarza, na którego końcu były drzwi do sali, z której Kas bezczelnie gapił się na nas podczas całej przeprowadzonej przeze mnie rozmowy z Lysandrem.
- Jestem wkurwiona. Mam ochotę go zajebać i uwierz, że powstrzymanie rąk od tego czynu będzie kosztowało mnie wielkiej samokontroli. Na Ciebie jednak nie jestem zła. Wiem, że nie chciałeś mi wyjawić prawdy ze względu na Waszą przyjaźń. - Wzięłam głęboki wdech tuż przed salą, przywdziewając na twarz lekki uśmiech.
- Czemu mi do cholery nie powiedziałaś, dokąd idziesz?! - W progu drzwi czerwonowłosy uraczył mnie tym jakże miłym pytaniem, za którym nie kryło się absolutnie nic, prócz złości. Tak. I poza strachem, że dowiem się prawdy. - A Ty po co tu?! - Tym razem skierował pytanie do zmartwionego przyjaciela, stojącego obok mnie.
- Nie muszę Ci się z niczego spowiadać, jeśli nie mam na to ochoty. Jednak znaj, idioto, mą łaskę. Zauważyłam za oknem Lysa, więc poszłam po niego, by go przyprowadzić, kiedy Ty wpierdalałeś moje bułki. Jeszcze jakieś jakże inteligentne pytania? - Uśmiechnęłam się fałszywie nie dając po sobie poznać, co tak naprawdę wyprowadziło mnie z równowagi.
- Coś długo gadaliście - uparcie nie dawał za wygraną, próbując (nieudolnie zresztą) sprawdzić, czy coś wiem.
- Gadaliśmy o Natanielu - zauważyłam u obu chłopaków cień strachu na twarzy. Zabawne, tak łatwo nimi pokierować. Lys nie umie kłamać, każdy to wie, dlatego ja musiałam coś wymyślić w czasie powrotu do sali. Jako, że nic mu nie powiedziałam, wystraszył się, że urządzę kłótnię, która jasno by dawała do zrozumienia, że wiem, co On z jego koleżkami odwalili. A od kogo? Od Lysandra, rzecz jasna. Teraz oboje będą wystraszeni, tylko o co innego, czego Kas się nie domyśli. - Jeszcze coś? Jak nie, to przepuść nas.
- Des, ja muszę pogadać z Lysem, zaraz wrócę - powiedział szybko po czym pociągnał przyjaciela za ramię i wyprowadził z sali. Postanowiłam napisać do matki Nataniela, gdyż jako jego była dziewczyna, nie raz spotykałam tą kobietę i miałam z nią ogólnie nie najgorszy kontakt.
Kiedy chłopcy wrócili, pożegnałam się, tłumacząc, że jestem potrzebna w domu.
              Spojrzałam jeszcze raz na telefon, na którym w wiadomości widniał adres pobliskiego szpitala, w którym znajdował się blondyn. Szybkim krokiem skierowałam się ku recepcji, w której zastałam pewną starszą kobietę ubraną w fartuch pielęgniarski. Uśmiechała się przyjaźnie, zadając pytanie kim jestem dla Nataniela Broen'a.
- Siostrą - odparłam bez namysłu, również posyłając ciepły uśmiech zmarszczonej na twarzy kobiecinie.
- Sala numer sto trzy. To na pierwszym piętrze.
- Dziękuję. - Skinęłam głową na pożegnanie, ruszając w wyznaczonym kierunku.
Przed drzwiami wzięłam głęboki wdech, by się maksymalnie uspokoić, po czym zapukałam.
- Proszę - zza drzwi usłyszałam chrapliwy, smutny głos, wyrażający pozwolenie na wejście. Pierwsze co ujrzałam, to duże, zdziwione oczy koloru złotego wpatrujące się we mnie w ciszy. Drugą rzeczą, rzucającą się w oczy, było parę gipsów, na obu nogach i jednej ręce.
Parę szwów na twarzy i usta wykrzywione w wyrazie złości.

***

Coś mi się wydaje, że ten rozdział jakiś taki... Nijaki. ._. No ale cóż, mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu.

6 komentarzy:

  1. Dopiero odkryłam Twojego bloga i musze powiedzieć, że mi się naprawde podoba. Dość oryginalny temat, dobry styl pisarski i fajna długość rozdziału, czego chceć więcej^^
    Pozdrawiam i weny!
    A, i zapraszam do mnie: http://shade-of-scream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Suuper! :3 Czekam na next. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do LBA..! :) http://szkolne-lisciki-slodkiflirt.blogspot.com/2016/02/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Hej ja również nie dawno odkryłam twojego bloga ...bardzo bardzo zajebisty wiesz ? Już ie mogę sie doczekać kolejnych rozdziałów ^_^ ^_~

    OdpowiedzUsuń
  5. Co ty wyrabiasz????

    OdpowiedzUsuń